Jazda z "Panem Idealnym". Świetnie, tylko tego mi brakowało. Jak gdyby nie wystarczał fakt, że ledwo dogadywałyśmy się z Heather co do podziału ujeżdżalni, musiał się wpieprzyć jeszcze on. Przecież to nie tak, że nie zamawiałyśmy hali wcześniej. Gdybyśmy robiły to na ostatnią chwilę, mogłabym dzielić się placem z kim bądź - nawet z Danielem. Po prostu jak nic innego denerwował mnie brak przygotowania. A tak się składało, że przygotowałam się na jazdę w dwie osoby, nie trzy.
W wyjątkowo złym humorze wprowadziłam Kit Kata na ujeżdżalnię i zatrzymałam się na środku. Sprawdziłam popręg, ściągnęłam wodze na szyi, wsadziłam stopę w strzemię i przytrzymując się przedniego i tylnego łęku, odbiłam się od ziemi, by już po kilku sekundach usiąść w siodle. Poprawiłam swój dosiad, po czym poluzowałam wodze i docisnęłam łydki, by ruszyć wałacha stępem na ścianę, gdzie swoją rozgrzewkę zaczynali również Heather i, rzecz jasna, Daniel.
Rozciągnęłam się na boki i po kilku minutach wjechałam na mniejszy fragment placu, by zakłusować i zacząć wreszcie mocniejszą pracę. Co prawda o skokach nie było mowy - na pewno nie na hali, ale jazda na płaskim nie oznaczała, że zamierzałam w jakimkolwiek stopniu odpuszczać; a już na pewno nie teraz, kiedy byliśmy w szczytowej formie. Na najbliższą godzinę zaplanowałam sporo zmian tempa i naukę tych nieszczęsnych kontrgalopów oraz chodów bocznych, z którymi Kit Kat miał tak znaczące problemy.
Nim jednak na dobre rozkłusowałam konia, zaczęły się problemy. I o dziwo, ich prowodyrką nie byłam ja. Nawet nie Daniel ani Hearter. Problemem stała się pogoda, a dokładniej rzecz ujmując - burzowe chmury, którymi dotąd słoneczne niebo zasnuwało się coraz szybciej, oraz dochodzące z oddali grzmoty. Wystarczył pojedynczy huk, by uwaga wałacha ze mnie przeniosła się na drzwi od hali i warunki panujące za nimi. Wyszedł z ustawienia, coraz słabiej powłócząc nogami i zadzierając głowę, by rzucić niespokojnym okiem na ciemne chmury.
- Hej, matołku, nie udawaj, że się boisz - mruknęłam, zbierając wodze i pracując mocniej wewnętrzną łydką, by z powrotem podstawić zad. W ramach buntu, gniadosz zarzucił kilkukrotnie łbem, by koniec końców uspokoić się i pozwolić mi z powrotem przejąć kontrolę. Zrobiliśmy kilka okrążeń na kole, by potem wyjechać z powrotem na długą ścianę i zabrać się za dodania. Krótkie ściany - skrócony kłus w pełnym siadzie, długie - wyciągnięty anglezowany - typowy układ, stosowany na moich jazdach.
- Dostanę na chwilę pierwszy ślad? - dobiegł mnie głos z drugiej strony ujeżdżalni. Zerknęłam od niechcenia na chłopaka, by z cichym westchnieniem zrobić półparadę, przejść do stępa i zjechać do środka, gdzie Heather w najlepsze kręciła wolty, najwyraźniej starając się uspokoić Squaw.
Ja z kolei korzystając z chwili stępa, oddałam Kit Katowi wodze, by mógł przejść parę metrów swobodnym krokiem. Dopiero po kilku minutach, gdy Daniel ogłosił, że możemy wrócić na ścianę, z powrotem złapałam kontakt, wykręciłam nieco zbyt ciasną półwoltę i wyjechałam kłusem na linię środkową, by zagalopować przy wyjeździe na bandę. Naprowadziłam gniadosza na ścieżkę i właśnie przy pierwszych foule zaczęła się zabawa. Po dwóch dniach w boksie, wałach postanowił pokazać różki i dwukrotnie strzelić z zadu, niemal wysadzając mnie z siodła. Wystarczyła jednak pojedyncza mocniejsza łydka, by przywołać go do porządku i wrócić do normalnego trybu pracy.
Gdy po pełnym okrążeniu, Kit Kat wreszcie się uspokoił, postanowiłam spróbować pobawić się nieco z kontrgalopami. Zjechałam z długiej ściany do jednej trzeciej szerokości ujeżdżalni, by po chwili ustawić go na lewo i wrócić do ściany. Niestety, powtórzył się ten sam numer, co zawsze - wystarczyła krótki sygnał, by wałach zrobił niechcianą lotną. I dokładnie to samo zrobił jeszcze trzy razy, by w końcu, przy piątym podejściu, gdy zdążyliśmy już zmienić kierunek, wykonać ćwiczenie poprawnie. Mogłam wreszcie odetchnąć z ulgą i przejść do luźnego kłusa. W głowie odnotowałam, by ustępowania i trawersy przenieść na następną jazdę.
Kiedy w końcu przysiadłam w siodle i zwolniłam konia do stępa, zorientowałam się, że gdy mnie pochłonęły kolejne elementy treningu, na zewnątrz zaczęło lać jak z cebra, a pozostała dwójka na koniach, w najlepsze rozmawiała o czymś na drugim końcu hali.
- I co, zawadzałem ci aż tak, jak przewidywałaś? - zapytał Daniel, gdy przejeżdżałam obok. Rzuciłam mu pojedyncze spojrzenie i wzruszyłam jedynie ramionami. Choćbym nie wiem, jak chciała, zwyczajnie nie mogłam się do niego przekonać. Coś mi w nim nie grało i nie było na świecie siły, która zmieniłaby moje zdanie. Takie przynajmniej odnosiłam wrażenie.
- Nie wiem jak wy... - zaczęła Heather, przenosząc wzrok zza drzwi na nas. - Ale mi się nie widzi wychodzić teraz na zewnątrz.
Znów zerknęłam na obraz malujący się poza ujeżdżalnią i cudem zdusiłam w sobie niezadowolony jęk, widząc, że strugi deszczu coraz zacinały coraz mocniej, a grzmoty i błyskawice stawały się coraz częstsze. Tylko tego mi brakowało w całym tym dzisiejszym rozgardiaszu.
- Niby z cukru nie jesteśmy... - powiedziałam dokładnie w momencie, gdy kolejny piorun trzasnął w pobliżu. - Ale z drugiej strony, tutaj mi całkiem dobrze - dodałam szybko, starając się nie dać po sobie poznać lekkiej obawy o własne życie. Czułam się, jakbyśmy nagle znaleźli się w epicentrum cholernej nawałnicy.
W wyjątkowo złym humorze wprowadziłam Kit Kata na ujeżdżalnię i zatrzymałam się na środku. Sprawdziłam popręg, ściągnęłam wodze na szyi, wsadziłam stopę w strzemię i przytrzymując się przedniego i tylnego łęku, odbiłam się od ziemi, by już po kilku sekundach usiąść w siodle. Poprawiłam swój dosiad, po czym poluzowałam wodze i docisnęłam łydki, by ruszyć wałacha stępem na ścianę, gdzie swoją rozgrzewkę zaczynali również Heather i, rzecz jasna, Daniel.
Rozciągnęłam się na boki i po kilku minutach wjechałam na mniejszy fragment placu, by zakłusować i zacząć wreszcie mocniejszą pracę. Co prawda o skokach nie było mowy - na pewno nie na hali, ale jazda na płaskim nie oznaczała, że zamierzałam w jakimkolwiek stopniu odpuszczać; a już na pewno nie teraz, kiedy byliśmy w szczytowej formie. Na najbliższą godzinę zaplanowałam sporo zmian tempa i naukę tych nieszczęsnych kontrgalopów oraz chodów bocznych, z którymi Kit Kat miał tak znaczące problemy.
Nim jednak na dobre rozkłusowałam konia, zaczęły się problemy. I o dziwo, ich prowodyrką nie byłam ja. Nawet nie Daniel ani Hearter. Problemem stała się pogoda, a dokładniej rzecz ujmując - burzowe chmury, którymi dotąd słoneczne niebo zasnuwało się coraz szybciej, oraz dochodzące z oddali grzmoty. Wystarczył pojedynczy huk, by uwaga wałacha ze mnie przeniosła się na drzwi od hali i warunki panujące za nimi. Wyszedł z ustawienia, coraz słabiej powłócząc nogami i zadzierając głowę, by rzucić niespokojnym okiem na ciemne chmury.
- Hej, matołku, nie udawaj, że się boisz - mruknęłam, zbierając wodze i pracując mocniej wewnętrzną łydką, by z powrotem podstawić zad. W ramach buntu, gniadosz zarzucił kilkukrotnie łbem, by koniec końców uspokoić się i pozwolić mi z powrotem przejąć kontrolę. Zrobiliśmy kilka okrążeń na kole, by potem wyjechać z powrotem na długą ścianę i zabrać się za dodania. Krótkie ściany - skrócony kłus w pełnym siadzie, długie - wyciągnięty anglezowany - typowy układ, stosowany na moich jazdach.
- Dostanę na chwilę pierwszy ślad? - dobiegł mnie głos z drugiej strony ujeżdżalni. Zerknęłam od niechcenia na chłopaka, by z cichym westchnieniem zrobić półparadę, przejść do stępa i zjechać do środka, gdzie Heather w najlepsze kręciła wolty, najwyraźniej starając się uspokoić Squaw.
Ja z kolei korzystając z chwili stępa, oddałam Kit Katowi wodze, by mógł przejść parę metrów swobodnym krokiem. Dopiero po kilku minutach, gdy Daniel ogłosił, że możemy wrócić na ścianę, z powrotem złapałam kontakt, wykręciłam nieco zbyt ciasną półwoltę i wyjechałam kłusem na linię środkową, by zagalopować przy wyjeździe na bandę. Naprowadziłam gniadosza na ścieżkę i właśnie przy pierwszych foule zaczęła się zabawa. Po dwóch dniach w boksie, wałach postanowił pokazać różki i dwukrotnie strzelić z zadu, niemal wysadzając mnie z siodła. Wystarczyła jednak pojedyncza mocniejsza łydka, by przywołać go do porządku i wrócić do normalnego trybu pracy.
Gdy po pełnym okrążeniu, Kit Kat wreszcie się uspokoił, postanowiłam spróbować pobawić się nieco z kontrgalopami. Zjechałam z długiej ściany do jednej trzeciej szerokości ujeżdżalni, by po chwili ustawić go na lewo i wrócić do ściany. Niestety, powtórzył się ten sam numer, co zawsze - wystarczyła krótki sygnał, by wałach zrobił niechcianą lotną. I dokładnie to samo zrobił jeszcze trzy razy, by w końcu, przy piątym podejściu, gdy zdążyliśmy już zmienić kierunek, wykonać ćwiczenie poprawnie. Mogłam wreszcie odetchnąć z ulgą i przejść do luźnego kłusa. W głowie odnotowałam, by ustępowania i trawersy przenieść na następną jazdę.
Kiedy w końcu przysiadłam w siodle i zwolniłam konia do stępa, zorientowałam się, że gdy mnie pochłonęły kolejne elementy treningu, na zewnątrz zaczęło lać jak z cebra, a pozostała dwójka na koniach, w najlepsze rozmawiała o czymś na drugim końcu hali.
- I co, zawadzałem ci aż tak, jak przewidywałaś? - zapytał Daniel, gdy przejeżdżałam obok. Rzuciłam mu pojedyncze spojrzenie i wzruszyłam jedynie ramionami. Choćbym nie wiem, jak chciała, zwyczajnie nie mogłam się do niego przekonać. Coś mi w nim nie grało i nie było na świecie siły, która zmieniłaby moje zdanie. Takie przynajmniej odnosiłam wrażenie.
- Nie wiem jak wy... - zaczęła Heather, przenosząc wzrok zza drzwi na nas. - Ale mi się nie widzi wychodzić teraz na zewnątrz.
Znów zerknęłam na obraz malujący się poza ujeżdżalnią i cudem zdusiłam w sobie niezadowolony jęk, widząc, że strugi deszczu coraz zacinały coraz mocniej, a grzmoty i błyskawice stawały się coraz częstsze. Tylko tego mi brakowało w całym tym dzisiejszym rozgardiaszu.
- Niby z cukru nie jesteśmy... - powiedziałam dokładnie w momencie, gdy kolejny piorun trzasnął w pobliżu. - Ale z drugiej strony, tutaj mi całkiem dobrze - dodałam szybko, starając się nie dać po sobie poznać lekkiej obawy o własne życie. Czułam się, jakbyśmy nagle znaleźli się w epicentrum cholernej nawałnicy.
Daniel? Heather?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz