- Chyba Ty nie bardzo wiesz, kim ja jestem kobieto. - uniosłam się, patrząc na nieco wyższą ode mnie blondynkę która głupio cieszyła się sama do siebie, gładząc przy tym pysk swojego grubego wierzchowca. Hoho, czyli jest tak jak myślałam? Wszyscy w tym marnym, wiejskim klubiku są tak popierdoleni? Jeszcze jakaś randomowa laska z kucykiem mi będzie mówiła, że mój Ralph Lauren jest niemodny.
- Wyobraź sobie, że wiem - rzuciła ostro, a na jej ustach nadal widniał szeroki banan. - Czy możesz już dać se siana, każdy tu w stajni jest równy sobie, nikt nie ma zamiaru traktować cię jak księżniczkę, tak jak w tym twoim Londynie - ostatnie słowo wyolbrzymiła dodatkowo gestykulując rękoma.
- Łaskawie nie wchodź mi więcej w drogę. - prychnęłam jej prosto w twarz i szarpiąc Gucci za wodze podążyłam dalej w stronę jego boksu - A, i jeszcze jedno. Pilnuj tej swojej szkapy bo będziesz mi prała te ciuchy. - odwróciłam głowę przez ramię.
- Tak, tak - dziewczyna podśmiechała się jeszcze przez chwilę po czym wróciła do swoich obowiązków.
Fajne rzeczy dzieją się już pierwszego dnia po przyjeździe. Ciekawe co będzie jutro. W boksie rozsiodłałam ogiera. Czaprak zostawiłam do wyschnięcia, umyłam wędziło i odniosłam wraz z siodłem do siodlarni. Nie mogło się obyć bez dwóch kostek cukru dla tego czorta który dzisiaj wyjątkowo ładnie wpółpracował. Podeszłam ponownie do boksu i wystawiłam dłoń na której znajdowały się przysmaki. Gucci delikatnie wystawił łeb z boksu i radośnie prychając zebrał swoimi delikatnymi wargami cukier z mojej dłoni. Zostało mi jeszcze posprzątanie słomy która walała się pod boksem i jestem wolna.
~ * ~
Budzik zadzwonił za piętnaście 9:00. Niechętnie wyciągnęłam rękę by go wyłączyć - było zdecydowanie za wcześnie jednak Pan Herring prosił aby w stajni była dzisiaj najpóźniej o wpół do jedenastej. Leżałam jeszcze może z jakieś pięć minut w łóżku przeglądając wszystkie social media, po czym wstałam i udałam się do łazienki. To najlepsze uczucie gdy stawiasz rano swoje zimne stópki na ciepłej, podgrzewanej marmurowej podłodze. Zrzuciłam z siebie lekką koszule nocną i czym prędzej zaczęłam nalewać wodę do wanny. Kąpiel trwała około pół godziny. Stanowczo za mało jak na poranną kąpiel. Wyszłam z wanny ściągając z wiszącego grzejnika jedwabny ręcznik i delikatnie zaczynając osuszać nim każdy skrawek mojego niezwykle atrakcyjnego, wysportowanego ciała. Został makijaż i włosy. Postawiłam dziś na kucyka i makijaż w kolorze nudowym,a do tego biała bluza, burgundowy bezrękawniczek, białe bryczesy i wysokie, czarne oficerki. Dumnym krokiem zeszłam po długich, drewnianych schodach kierując się w stronę kuchni gdzie czekało na mnie przygotowane wcześniej przez służbę śniadanie. Zjadłam je w biegu więc zapakowałam sobie do stajni kromkę chleba razowego z sałatą i paczką wafli ryżowych. Chyba pierwszy raz w życiu się tak śpieszyłam.
W stadninie byłam dokłądnie o 10:25. Po wyjściu z auta ujrzałam Pana Herringa wraz z tą dziewczyną która miała czelność, by jej szkapa mnie ochlapała. Rzuciłam jej spojrzenie które wyrażało moją dezaprobatę i niechętnie podeszłam do niej i właściciela klubu.
- Witaj Aspen, to Eden - przedstawił mi dziewczynę.
- Już miałyśmy okazję się poznać - rzuciłam sztucznym uśmiechem byle jak uściskając rękę blondynki.
- To świetnie! Dziś jedziecie razem wraz z dwójką uczniów w teren który umówiony jest na 11:15. - rzekł radośnie siwawy mężczyzna. Czy on na serio myśli, że ją lubię?
- Że co? - wykrzyknęłam łapiąc się obiema dłońmi za policzki. Czy on do reszty ocipiał?! Ja z nią i w dodatku z jakimiś bachorami w terenie?! Czy ona w ogóle jeździć umie?!
- Nie musisz się martwić kochana, te dwie bliźniaczki jeżdżą już dość długi czas i nawet nieźle sobie radzą, Eden zna je bardzo dobrze bo trenują pod jej opieką - posłał dumne spojrzenie mojej towarzyszce obejmując ją jedną ręką i przysuwając do siebie. - No cóż, zostawiam was same, macie jeszcze trochę czasu - powiedział, po czym poprawił swoją flanelową koszulę i chwytając w dłonie widły udał się w kierunku stodoły.
- Dzień dobry księżniczko, wyspana? - spytała Eden posyłając mi łobuzerski uśmiech miętosząc przy tym w dłoniach dwa uwiązy.
- Na twoje nieszczęście tak - warknęłam.
- To świetnie, idziemy po konie - podała mi jeden uwiąz.
Przez całą drogę trzymałam się w odpowiedniej odległości od dziewczyny. Dziwne, że jeszcze nie skrytykowała mojego dzisiejszego, wspaniałego outfitu. Gdy dotarłyśmy na miejsce zawołałyśmy konie które od razu przygalopowały pod bramę padoku. Gucci, a zaraz za nim ten gruby srokacz który ledwo za nim nadążył. Sprowadziłyśmy wierzchowce do myjki gdzie zabrałyśmy się za ich czyszczenie. Z trudem doczyściłam karosza który dzisiaj postanowił zrobić mi na złość i wytarzać się w błocie z porannego deszczu. Po oporządzeniu Gucci i Lion'a przygotowałyśmy kasztanową klaczkę islanda i ciemnogniadego wałacha kuca walijskiego do wyjazdu w teren. Zostało siodłanie naszych koni. Uznałam, że burgundowy czaprak i owijki idealnie pasują do bezrękawnika. Dziewczynki pojawiły się dziesięć minut przed jazdą tłumacząc się tym, że mama musiała je przywieźć wcześniej bo śpieszyła się gdzieś pilnie. Nazywały się Megan i Sophie Blackwood. Według Eden miały dwanaście lat, lecz patrząc tak na nie wyglądały na osiem. Pomogłyśmy im dosiąść kucy. Sama musiałam założyć kask,a moja głowa wyglądała w nim jak garnek.
- Dobrze, więc może dziś pojedziemy nad jezioro - rzekła Eden dopinając kas i sprawnym ruchem wskakując na wałacha.
- Nie, pojedziemy a pola, tam będziemy mogły pogalopować - rzekłam podciągając popręg z siodła.
- Przecież ty nawet nie znasz tych terenów - warknęła Eden odrzucając mój pomysł.
- To co, przecież od czegoś jest gps w iphonie - rzekłam spinając konia i ruszyłam dumnie na czele zastępu.
Eden?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz