Mój plan na przejażdżkę miał być taki piękny.
Miał być.
Przestał być piękny, gdy podczas galopowania szeroką leśną ścieżką jakieś sarno-podobne nie wiadomo co wyskoczyło przed nas i przebiegło przez całą długość dróżki. Nie mówiłabym tego, gdyby nie fakt, że Joel się spłoszył i jakżeby nie stanął dęba. To było o tyle niespodziewane, że spadłam z niego, ale w sumie nie do końca, gdyż felerna lewa noga została w strzemieniu.
Wisienka na torcie?
Ogier ruszył przed siebie, a że był strasznie wysoki (ej, to w końcu Shire), jeżdżenie po ziemi było jeszcze mniej przyjemne. Dopiero po paru sekundach udało mi się wyswobodzić stopę, po czym runęłam na ziemię, a Joel zatrzymał się dopiero po parunastu metrach. Och, jak miło. Raczył się mną zamartwić.
Nie czekałam na cud i nie leżałam pięć godzin w piachu, tylko od razu starałam się przywrócić siebie do ładu. Po podniesieniu się spostrzegłam, że chyba mam skręconą kostkę, na co porządnie przeklęłam. Moja bluzka była brudna od piachu i podziurawiona, a na całym ciele czułam pulsujące rany, zapewne powstałe po haczeniu się o wystające z ziemi korzenie i kamienie wszelakiej wielkości. Fajnie.
Pokuśtykałam do Joela i z wielkim trudem udało mi się na niego wsiąść. Powolnym kłusem powróciliśmy do ośrodka, na moje szczęście nikt nas nie zauważył. Modliłam się tylko, żeby i w stajni nikogo nie było, bo będzie siara.
Zgadliście, w stajni był KTOŚ i odwrócił się w moją stronę, gdy tylko wkroczyłam do środka, podskakując na jednej nodze. Zagoniłam mojego konia do boksu obok chłopaka i przysiadłam na ławeczce naprzeciwko, by spojrzeć na stopę.
- Nic mi nie jest. - uprzedziłam jakiekolwiek pytania, błagając w duchu, by nikogo tutaj nie sprowadził. - Tylko mały... Wypadek, że tak powiem. Poradzę sobie. - powiedziałam z lekkim uśmiechem.
Olivier? :')
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz