Jak każdego ranka obudził mnie budzik w telefonie. Nie miałam najmniejszej ochoty otwierać oczu i wstawać. Mogłam skończyć wczoraj jazdy motocrossem kilka godzin wcześniej, a nie wracać do domu grubo po północy. Kiedy w końcu udało mi się wyłączyć to piekielne urządzenie, odwróciłam się na drugi bok. Przez ten cały czas nawet na chwilę nie miałam zamiaru otworzyć oczu. Jednak po chwili w głowie zapaliła się czerwona lampka.
- Jazda! - Krzyknęłam, wstając z łóżka. Zrzuciłam piżamę i ubrałam się w czarne jeansy i jakąś pierwszą lepszą koszulkę. Zbiegłam na dół po schodach wprost do salonu.
Dom nie należał do małych i skromnych. W końcu matka jest adwokatem, a ojciec był jednym z najlepszych chirurgów.
- Zawieziesz mnie? - Zapytałam, opierając się o szklany stolik kiedy zakładałam skarpetki.
- Jestem zajęta, nie widzisz? - Burknęła matka.
- Musisz mnie zawieźć. - Warknęłam patrząc na nią.
- Pojedź busem. - Odpowiedziała, nawet na chwile na mnie nie patrząc. Całą swoją uwagę skupiła na tym małym potworze nazywanym moją siostrą. Wykrzywiłam się patrząc, jak Meg uczy się chodzić jak modelka. Rodzice jakby to ująć... Podzielili się nami. Tata wychowywał mnie na swoje podobieństwo, a rodzicielka potwora na swoje.
- Nie zdążę.
- Mogłaś wstać wcześniej.
- Zawieziesz mnie czy nie?
- Nie.
Na tym ostatnim słowie rozmowa się zakończyła. Szybko wróciłam do siebie i znowu się przebrałam. Tym razem zakładając na siebie kombinezon na motocykl. Szybkim krokiem udałam się do sieni, tam założyłam specjalne buty i przewiesiłam przez ramię plecak wcześniej przygotowany na lekcje. Otworzyłam garaż i wyprowadziłam z niego swoją maszynę. Była cała w błocie, ale to nie zmieniało faktu, że ją kochałam. Usiadłam na motocykl, zakładając kask oraz rękawiczki i ruszyłam. Postanowiłam ominąć miasto i jechać obrzeżami. Nie uśmiechała mi się kolejna konfrontacja z przedstawicielami prawa. Dojazd zajął mi kilka minut więcej, ale na miejscu byłam kwadrans przed moją lekcją. Zaparkowałam motor i ruszyłam w stronę stajni. Przed wejściem spotkałam mojego instruktora.
- Niezły strój na jazdę. - Zaśmiał się.
- Dzień dobry. - Przywitałam się.
- Witaj, leć się przebrać i oporządzić konia. Czekam na ciebie tutaj. - Powiedział, a ja kiwnęłam głową na znak, że rozumiem.
Szybko zmieniłam stroje, po czym udałam się do mojej klaczy. Miałam na sobie czarne bryczesy, które już nie były nowe, jakąś koszulkę i adidasy za kostkę. Jakoś nie specjalnie przepadałam za oficerkami.
- Hej maleńka. - Mój głos był czuły i spokojny. Klacz zarżała i podeszła bliżej mnie. Weszłam do boksu i zaczęłam ją szczotkować. Sierść nie była w jakimś tragicznym stanie, ale już było trzeba to zrobić. Potem przyszedł czas na kopyta, a po tym na osiodłanie. Po zakończeniu wszystkiego wyszłyśmy na zewnątrz. Sensi wyraźnie była zadowolona, że jest w końcu na świeżym powietrzu.
- Pogoda jak na razie nam sprzyja. - Skomentował mężczyzna. - Jednak nie będziemy ryzykować deszczem i idziemy na krytą ujeżdżalnie. - Po tych słowach ruszył w wybranym przez siebie kierunku, a ja poczłapałam za nim, trzymając klacz.
Na początku kazał mi wykonać kilka prostych poleceń, aby zobaczyć z czym mam problem i co robię źle. Później przeszliśmy do ujeżdżenia.
Godzinę później zakończyłam na dzisiaj. Podziękowałam za naukę i oddaliłam się w stronę stajni. Im bliżej byłyśmy, tym klacz wolniej szła, aż w końcu się zatrzymała. Westchnęłam i odwróciłam się do niej przodem.
- No chodź. - Pociągnęłam delikatnie za wodze. - To tylko stajnia nic ci nie zrobią.
Ta jednak nie dawała za wygraną. Pociągnęłam mocniej to zrobiła tylko krok i wyciągnęła szyję do przodu najmocniej jak mogła.
- Chodź. - Powtórzyłam opanowanym nadal głosem. - Jeszcze kilka kroków.
- Może ci pomóc? - Usłyszałam nieznajomy głos.
- Nie dzięki, poradzę sobie. - Nie popatrzyłam nawet na osobę, której odpowiedziałam. Ostatnie pociągnięcie dało rezultat, Sensi weszła do środka. Była widocznie podenerwowana. Niestety to nie bajka i nic nie jest idealne. Znacznie więcej czasu zajęło mi wprowadzenie jej do boksu. Koniec końców udało się. Lekko zmęczona wyszłam z boksu, zamykając za sobą drzwi.
- I co tak strasznie? - Zapytałam, opierając się o wejście. Sensi w odpowiedzi zaczęła nerwowo zarzucać łbem i rżeć. - No już, już nie denerwuj się tak.
- Widzę, że strasznie narwana. - Ten sam głos. Odwróciłam się i moim oczom ukazał się wyższy ode mnie brunet. Ładna buźka, nienaganny strój i uśmiech godny wystąpienia w reklamie wybielającej pasty do zębów.
- Trochę. - Mruknęłam i odwróciłam od niego oczy. Nie interesował mnie taki typ chłopaka. Zresztą jak dla mnie nie wyróżniał się z tłumu innych, był najzwyczajniej przeciętny. Może i z moją oceną było coś nie tak, ale to nie mój typ.
- Nigdy cię tu wcześniej nie widziałem. Jestem Daniel.
- Naomi. - Rzuciłam krótko.
- Twój koń?
- Klacz, Sensi. - Poprawiłam go. - Tak, jest moja.
- Ładna. - Podszedł bliżej i chciał wyciągnąć rękę aby ją pogłaskać. Chłopak wybrał sobie najmniej odpowiedni moment. Szybko chwyciłam ją i odciągnęłam.
- Chcesz stracić palce? - Zapytałam.
- Czemu?
- Ma w zwyczaju gryźć ludzi. - Odpowiedziałam. - Muszę załatwić kilka spraw.
Nie czekając na odpowiedź, zabrałam rzeczy mojego wierzchowca i ruszyłam w stronę siodlarni. Tam odszukałam wieszak, na którym powiesiłam sprzęt klaczy.
- Hej. - Usłyszałam za plecami. Odwróciłam się całym ciałem.
- Cześć. - Odpowiedziałam.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz