Skończony cham! Jeden jedyny raz postanowiłam wyciągnąć rękę na zgodę, a on odrzucił ją w tak bezczelny sposób… Mogłam się tego spodziewać. Niewdzięczny, rozpieszczony bachor. Skąd w ogóle przyszedł mi do głowy pomysł, że mógłby w jakikolwiek sposób docenić moją próbę rozejmu? Przecież wciąż był tym samym Danielem Herringiem, co zawsze. Cynicznym, rozbestwionym i cholernie irytującym bogatym dzieciakiem. Oczekiwanie jakichkolwiek oznak człowieczeństwa z jego strony było doszczętnie irracjonalne. To tak, jakbym dźgała patykiem niedźwiedzia i oczekiwała, że mnie nie zaatakuje – naiwne próby zmienienia czyjejś natury.
Kompletnie zirytowana, roztrzęsiona i poniekąd zawiedziona szybkim krokiem ruszyłam w przeciwnym do Daniela kierunku, chcąc jak najprędzej znaleźć się jak najdalej od niego. Sama jego obecność podnosiła mi ciśnienie, a już szczególnie teraz, gdy po raz kolejny wykazał się swoją wrodzoną „uprzejmością”.
Nawet nie wiedziałam, dokąd idę, dopóki nie zatrzasnęłam za sobą drzwi szatni. Rozejrzałam się wokoło i po raz kolejny wzdrygnęłam się, gdy za oknem błysnął potężny piorun. Potarłam dłońmi ramiona pokryte gęsią skórką i powolnym krokiem skierowałam się w stronę krzesła, ustawionego pod ścianą. Usiadłam na nim okrakiem, przodem do oparcia i wbiłam wzrok w horyzont za oknem, rozmazany przez krople ciurkiem spływające po szybie. Przekrzywiłam lekko głowę, starając się uchwycić niewielkie szczegóły, jak na przykład ptaka, siedzącego w koronie pobliskiego drzewa, jednak, niestety, cały krajobraz był zbyt… Ciemny, rozmyty i ponury.
Wtem za plecami usłyszałam stłumione kroki, a po chwili ciche skrzypienie zawiasów. Zmarszczyłam brwi w konsternacji, by zaraz potem uśmiechnąć się półgębkiem do samej siebie. Czyżby ktoś poszedł po rozum do głowy i nagle postanowił przyjąć moją propozycję? Cóż, jak to się mówi – lepiej późno niż wcale, prawda?
- No – westchnął i zamilkł na moment, jakby starając się znaleźć odpowiednie słowa. Albo przekonać samego siebie do ich wypowiedzenia. – Postaram się być w miarę miły i przez te pieprzone kilka godzin znosić ciebie i... – znów się zawiesił. Prychnęłam pod nosem.
- I moje humory, charakter czy może obie te rzeczy? – Zerknęłam na niego z ukosa, unosząc brwi w pytającym geście. – Bo wiesz, tak się składa, że nie potrzebuję twojej łaski. Zasugerowałam cały ten rozejm, bo nie zamierzam nigdzie się stąd wybierać, dopóki ta cholerna burza nie ustąpi i nie chodzi tutaj o to, żeby zrobić ci na złość, jasne? To tylko… kwestia bezpieczeństwa, nic więcej. Więc przełknij swoją dumę na jakiś czas, tak, jak ja to zrobiłam, i pogódź się z faktem, że chcąc nie chcąc, chwilowo jesteśmy na siebie skazani – wymruczałam kilka ostatnich słów, opierając łokcie na oparciu krzesła i wspierając dłońmi głowę.
Kątem oka widziałam, że Daniel miał ochotę skomentować cały mój monolog, jednak najwyraźniej ugryzł się w język, poszedł za moją radą i faktycznie postanowił przełknąć tą wygórowaną dumę. Albo po prostu udawał, że to robi, przysuwając sobie krzesło i siadając na nim w takiej samej pozycji jak ja. Oczywiście, w bezpiecznej, kilkumetrowej odległości. Napięcie między nami było tak wyczuwalne, że z każdą chwilą nabierałam coraz więcej ochoty na to, by sprawdzić, czy w niektórych chwilach atmosferę faktycznie można przeciąć nożem.
Cholera, tego nie przewidziałam, proponując ten zasrany rozejm. Z jednej strony – siedzieliśmy obok siebie, nie rzucając w siebie najróżniejszymi obelgami, a to już był jakiś postęp. Z drugiej zaś – nastała grobowa cisza i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że żadne z nas nie zamierzało jej przerwać. Jeśli zrobiłabym to ja, on nie oszczędziłby sobie zgryźliwych komentarzy i całe porozumienie szlag by trafił, a z kolei na to, że to on odezwie się pierwszy, nie było żadnych szans. Może i przełknął dumę na tyle, by siedzieć obok mnie i nie prowokować do kłótni, ale nie na tyle, by nawiązać jakikolwiek dialog. Błędne koło.
Westchnęłam głęboko, przewracając oczami. Dobra, ktoś musiał być mądrzejszy. I znów padło na mnie.
- Zamierzasz się do mnie odezwać, czy spędzimy cały wieczór w tej martwej ciszy? – zapytałam, odwracając się do niego i podwijając nogi w taki sposób, że usiadłam po turecku. W półmroku dostrzegłam, jak marszczy brwi i od góry do dołu mierzy mnie spojrzeniem, jakby patrzył na wariata. Cóż, może faktycznie oszalałam. Nie było innego wytłumaczenia dla mojego zachowania. – Dobra, czaję, nie lubisz mnie. I z wzajemnością, uwierz. Ale może chociaż spróbujmy… Porozmawiać, czy coś? Ledwo mi to przez gardło przeszło.
Na jego twarzy znów zagościł ten ironiczny uśmieszek, który w każdej innej sytuacji miałam ochotę w jakiś sposób zmyć, jednak tym razem, nieomal ów uśmiech odwzajemniłam. Moje monologi tego wieczoru zaskakiwały nawet mnie. Niestety, nie w pozytywnym sensie. Wcale nie miałam ochoty się godzić. Nie miałam ochoty zakopywać toporów, podawać sobie rąk na zgodę, czy robić czegokolwiek innego. Właściwie, to chciałam wyrzucić mu prosto w twarz wszystko, dla czego tak bardzo go nienawidziłam. Jednak, dla swojego własnego dobra, postanowiłam przełożyć to na inną okazję, a chwilowo zgrywać bezkonfliktową. Co, jak dotąd, wychodziło mi nie najgorzej. To znaczy, jak na mnie.
- Dobra, widzę, że nie masz szczególnej ochoty na rozmowę, ale na jedno pytanie musisz mi odpowiedzieć – stwierdziłam, pochylając się lekko i mrużąc oczy. – Jak to jest być tym popularnym, bogatym dzieciakiem? Zawsze mnie to zastanawiało. - Uśmiechnęłam się, o dziwo, szczerze, ze zniecierpliwieniem czekając na jego reakcję.
Daniel? No, dalej, opowiadaj. c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz