- Tato, czy moglibyśmy wreszcie wyjść? - zapytałam po raz piąty w ciągu ostatnich dziesięciu minut. Albo mi się zdawało, albo mój ojciec nagle ogłuchł. Przynajmniej na moje nawoływania. Doskonale wiedział, że zarezerwowałam halę na dziewiętnastą, więc w stajni powinnam być co najmniej godzinę wcześniej, by wszystko na spokojnie przygotować. Tymczasem zegarek pokazywał siedemnastą czterdzieści dwie, a biorąc pod uwagę, że droga do stadniny zajmowała pół godziny bez korków, miałam przynajmniej piętnaście minut obsuwy.
- No już, już, córcia. Gdzie ci się tak spieszy? - zapytał, jak gdyby faktycznie nie wiedział, o co chodziło. Zerknęłam na niego spode łba, ostatkiem sił hamując nerwowe drganie powieki. Kto jak kto, mój tata zawsze potrafił skutecznie wyprowadzić mnie z równowagi.
- Pamiętasz Heather? No wiesz, jasnobrązowe włosy, piwne oczy, trochę niższa ode mnie... - zaczęłam, gdy ojciec wreszcie zgarnął kluczyki i zarzucił na ramiona flanelową koszulę. Zamyślił się na chwilę, by po paru sekundach pokiwać głową w odpowiedzi na moje pytanie. - Właśnie ta oto niepozorna osóbka poderżnie mi gardło, jeżeli nie pojawię się na jeździe punktualnie. Dużo czasu zajęło mi dojście do tego, jak się z nią dogadać i nie zamierzam pozwolić, żebyś popsuł moje dzieło.
- Spokojnie, będziemy na czas. - Machnął lekceważąco ręką, a ja zazgrzytałam zębami.
- Pewnie, o ile masz cholerny śmigłowiec - warknęłam, zatrzaskując za sobą drzwi. Zapięłam pas, nasunęłam okulary na nos i kompletnie naburmuszona oparłam czoło na szybie, obmyślając kolejne wymówki. Korki były zbyt banalne - mogłam je przewidzieć i wyjechać wcześniej. Musiałam znaleźć coś, co przekonałoby każdego. Problem jedynie w tym, że moja wyobraźnia... Jakby to ująć... Nie była zbyt wybujała, o. W zasadzie, praktycznie w ogóle nie istniała. Rzecz jasna, czasem zdarzało mi się myśleć o niebieskich migdałach, jednak, nie oszukujmy się, nie śniłam o jednorożcach, magicznych krainach i domach z piernika. Szczytem moich dziecięcych marzeń było dostać się na University College of London i, no cóż, ta jedna rzecz mi się udała.
- I widzisz, jesteśmy na miejscu. Dwie minuty przed czasem - dobiegł mnie głos z siedzenia obok. Otrząsnęłam się nagle, rozglądając się wokół. Faktycznie, staliśmy na żwirowym podjeździe, mając idealny widok na przeludnione ujeżdżalnie.
- Dzięki ci, boże, za ojca rajdowca - bąknęłam, wysiadając z samochodu. - Z powrotem zabiorę się z Heather, na razie!
Trzasnęłam drzwiami i puściłam się biegiem w stronę stajni. Zwolniłam tempa dopiero przy wielkich, drewnianych drzwiach, gdzie już czekała na mnie niezadowolona dziewczyna. Bez większego entuzjazmu oddała mój powitalny uścisk, po czym ruszyła wraz ze mną do boksu mojego konia.
- Zgadnij, kto próbuje przekabacić właścicieli i wpieprzyć się na naszą godzinę - powiedziała, zaplatając ręce na piersi i opierając się o ścianę.
- Jeżeli myślimy o tej samej osobie, przysięgam, że już jest martwy - warknęłam, wyjmując ze skrzynki zgrzebła. Heather jedynie uśmiechnęła się pod nosem, dając mi stuprocentową pewność, że to właśnie Daniel Herring gadał z własnym ojcem, by ten wcisnął go na naszą jazdę. Nawet jeśli oczywistym było, że niespecjalnie lubił to, co robił, potrafił znaleźć w tym garstkę zabawy. Najlepiej poprzez denerwowanie mnie.
Starając się zignorować fakt, że synalek właścicieli znów starał się zaleźć mi za skórę, zaczęłam czyścić posklejaną sierść Kit Kata. Zazwyczaj nieskazitelnie czysty gniadosz, akurat dziś postanowił zaszaleć na pastwisku i obejść wszystkie możliwe kałuże pozostałe po ostatnich deszczach. Bądź co bądź - to w końcu Anglia. Dzień bez deszczu byłby przecież dniem straconym. Dlatego też postanowiłyśmy zarezerwować tą nieszczęsną halę.
- Oho, zbliża się - mruknęła dziewczyna, zostawiając mnie samą i przechodząc na stanowisko Squaw. Ja z kolei, stanęłam oko w oko z obiektem mojej szczerej nienawiści.
- Co tam, Whitehall, czyżbyśmy jeździli razem? - zapytał, szczerząc się jak głupi do sera.
- Po co? Żebyś zaniżał poziom? Raczej podziękuję - odparłam od razu, posyłając mu jeden z najbardziej nieszczerych uśmiechów, na jakie było mnie stać. Ten jedynie puścił do mnie oczko i poszedł dalej. Puścił oczko. Chyba niebawem mu je wydłubię.
- Fiu, fiu, lecą iskry. - I nagle, znikąd, przy moim boku znów pojawiła się Heather.
- A niedługo poleje się krew - warknęłam, wracając do czyszczenia gniadosza. Wieczór, który nie zapowiadał się najgorzej, zdawał się pogarszać z każdą mijającą minutą.
<Heather?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz