+

Archiwum

Etykiety

Aleksandra (2) Alexandra (2) Allijay (2) Amelia (11) Ashley (9) Ashton (2) Aspen (6) Astrid (2) Aviana (1) Carmen (7) Carter (2) Cole (7) Cruz (1) Damien (2) Daniel (16) Delfina (2) Dezydery (1) Eden (3) Eleonora (2) Elizabeth (2) Gabrielle (3) Giselle (2) Gwen (3) Harry (3) Heather (6) Igor (1) Iris (1) Jack (2) Jean (1) Josephine (2) Leo (2) Liam (1) Luke (1) Maxine (3) Naomi (1) Naomi Sullivan (1) Nowa postać (50) Olivier (2) Raven (1) Rebeca (1) Skylar (1) Sophie (2) Steven (1) Thomas (2) William (1)

Popularne posty

Od Ashley

- Jay, miałeś mnie obudzić! - warknęłam na brata, zbiegając w szaleńczym pędzie po schodach i omal się na nich nie zabijając.
Szatyn siedział jak gdyby nigdy nic z mordką w telefonie i tylko machną na mnie ręką lekceważąco. Gdyby nie to, że za dziesięć minut odjeżdża mój autobus nie uszłoby mu to na sucho.
- Zapomniałem. - mruknął tylko, nawet nie racząc zaszczycić mnie spojrzeniem. Z całej trójki to właśnie on jest najpodobniejszy do mnie. Jeżeli chodzi o charakter, rzecz jasna.
Pozostali chłopcy jeszcze spali, Evy nie było w domu, bo miała jakieś szkolenie i wracała dopiero wieczorem, a ojciec... Cóż jego wiecznie nie było w domu, nad czym szczególnie nie ubolewałam. I tak nie traktował mnie jak córkę. Szkoda mi było tylko chłopców, dla nich był ważny.
Zbierałam moje rzeczy, które porozwalane były po całym domu i upychałam je do plecaka, co jakiś czas zerkając na zegarek albo warcząc na zwierzęta walające mi się pod nogami. Życie z psem, dwoma kotami i fretką wcale do łatwych nie należy, nie mam tylko pojęcia jak chłopcom udało się na to namówić ojca. 
- Obiad jest w lodówce, odgrzejcie sobie. - krzyknęłam, stojąc już w drzwiach z bluzą ubraną do połowy. Czasami naprawdę czuję się jak niańka.
Jay zdążył mi jeszcze rzucić jabłko zanim wyszłam z domu, za co podziękowałam mu gestem dłoni. Na szczęście on nie wymagał ode mnie wiele.
Zdążyłam dobiec na przystanek tuż przed odjazdem autobusu, dlatego nie udało mi się już zająć siedzącego miejsca. Z cichym westchnieniem wyciągnęłam telefon z kieszeni, powoli analizując mój plan dnia na dzisiaj. 
Dzięki uprzejmości Państwa Herring mogłam jeździć w konno i zakwaterować konia w ich stadninie, w zamian za pracę. Na początku przejęłam tylko obowiązki stajennego, ale po niedługim czasie właściciele dowiedzieli się o moich uprawnieniach instruktorskich i teraz uczę początkujących jeźdźców, głównie dzieci. Choć czasem zdarza mi się znów być stajennym. W zasadzie to w każdy weekend, ferie i wakacje. Nie musiałabym tego robić, gdyby mój tata nie stwierdził kilka lat temu, że nie będzie inwestował w coś, co nie ma przyszłości. Bardzo pokłócili się wtedy z Evą, która uważała, że nadal powinien mi to sponsorować. Tylko ona się za mną wstawiła. Jednak cieszę się, że on nie chce dłużej wykładać na mnie pieniędzy, przynajmniej nie jestem mu nic dłużna. Pracuję tam już od pół roku, czyli odkąd musieliśmy się tu przeprowadzić przez pracę ojca.
Wróciłam do studiowania mojego rozkładu zajęć. O godzinie jedenastej mam lonżę z jakimś chłopcem, który dopiero zaczyna przygodę z jeździectwem. I to moja pierwsza lekcja dzisiaj, nie jest tak źle, bo dostałam pół godziny przerwy między piętnastą trzydzieści a szesnastą, a o osiemnastej już kończę pracę. Za to zaczynam własny trening.
Do stadniny dotarłam przed ósmą i od razu zabrałam się do pracy. Dziś nie było jakoś specjalnie dużo ludzi, ale to pewnie przez wczesną porę. Czas miną mi dziś zaskakująco szybko, ledwo zdążyłam zrobić to, co do mnie należało, a już musiałam przygotować konia do jazdy. Ledwo zdążyłam zjeść to głupie jabłko.
Punktualnie o godzinie jedenastej zjawił się ów chłopiec w towarzystwie, prawdopodobnie, swojej matki. Wyglądał na około siedem-osiem lat, miał potarganą blond czuprynę i duże zielone oczy.
- Cześć kolego. - przywitałam się. Przyznam szczerze, że kontakty z ludźmi nie należą do moich mocnych stron, ale jak trzeba to trzeba. Mimo wszystko potrafię się wysilić.
Nie podejrzewałam jednak, że ta półgodzinna jazda będzie aż takim horrorem. Dzieciak był koszmarny, rozpuszczony jak dziadowski bicz. Kiedy tylko usadziłam go na kucyku zaczął krzyczeć, piszczeć i płakać, że chce zejść. Z kolei jego matka nalegała na to, iż chłopiec ma jeździć, więc około połowę z czasu przeznaczonego na jazdę próbowałam go do tego przekonać. Skończyło się na piętnastominutowej oprowadzance, przerywanej głośnymi szlochami. No ale cóż poradzić... Klient nasz pan.

*~*~*

- Dalej, dalej! - usłyszałam słowa dwunastoletniej Natalie, która próbowała popędzić konia.
Spojrzałam na nią z miną srogiej nauczycielki. Brakowało tylko, abym pogroziła jej palcem, efekt byłby cudowny.
- Nie "dalej", tylko łydkę od tego masz! - odkrzyknęłam.
Lubię mieć lekcję z tą małą. Widać, że dziewczyna się stara, próbuje się poprawiać, nawet sama wyłapuje swoje błędy. Poza tym widoczne są też efekty.
Pogoda była dziś wymarzona do jazdy konnej. No może poza tym, że lało jak z cebra i było okropnie duszno, a ja mokłam na ujeżdżalni nadzorując trening. Zajęłabym halę tylko, gdyby miało sypać gadem. Moi "uczniowie" mówią, że strasznie ich męczę, ale będą jeździć na dworze póki będzie się dało. Na halę zabieram ich w ostateczności.
- Ashley! - usłyszałam jak ktoś mnie woła. 
Odwróciłam głowę w tamtą stronę i zobaczyłam Sylvię. Ona również tutaj pracuje. Podeszłam do ogrodzenia, gdzie stała.
- Zwariowałaś, żeby pozwalać jej jeździć na takim deszczu? - zapytała z niedowierzaniem.
Sylvia jest w porządku, dobrze się z nią dogaduję, moja małomówność wcale jej nie przeszkadza, bo nadrabia swoim gadulstwem za nas dwie. mimo wszystko, czasami denerwuje mnie, że podważa wszystkie moje decyzje.
- Nie. - ucięłam krótko i uniosłam lekko brwi, dając jej znak, że nie wiem czego od mnie chce. -Natalie, a teraz przejścia stęp-kłus na długich ścianach, na krótkich ćwiczebny! I skróć wodze, bo ci wiszą! 
- Wykończysz kiedyś tę dziewczynę... Kiedy masz przerwę? - zapytała.
Patrzyłam chwilę jak idzie Natalie, a dopiero później przeniosłam wzrok na Sylvię. 
- Teraz będę miała pół godziny. - odparłam krótko.
- Świetnie! W takim razie idziesz ze mną na ciastko. - wykrzyknęła entuzjastycznie - Pójdziesz, prawda? - dodała niepewnie.
Dłuższą chwilę kalkulowałam ile czasu nam to zajmie i czy zdążę, ale zdrowy rozsądek musiał ustąpić mojemu żołądkowi, który już od dłuższego czasu domagał się jedzenia. Jakby na dowód tego zaburczał głośno, co brzmiało zupełnie tak jakbym miała w brzuchu jakiegoś wciekłego potwora.
- Okej. - odparłam. - Dobra, teraz masz dziesięć minut wolnego i będziemy kończyć! - krzyknęłam do Natalie.
Kiedy tylko skończyłam lekcję, Sylvia siłą wciągnęłam mnie do swojego samochodu. Nie mam pojęcia dlaczego, ale była naprawdę w bardzo dobrym, wręcz szampańskim humorze. I w sumie wolałam nie wiedzieć o co jej chodzi, ten optymizm mnie przerażał.
W kawiarni byłyśmy jakieś pięć minut później. Uparłam się, żeby zająć stolik na tarasie pod parasolką, bo tam nie było dziś ludzi. Przez deszcz wszyscy tłoczyli się w środku. Sylvia nawet nie musiała mnie pytać co chcę, zawsze biorę to samo - kawałek brownie i cappuccino. Korzystając z chwili jej nieobecności (kolejka na szczęście była długa) wyjęłam z plecaka zeszyt i ołówek. Musiałam ustalić nowy plan treningowy dla Danse Macabre, co było dość czasochłonne, a że ja nigdy nie mam czasu musiałam wykorzystywać momenty takie jak ten. 
Oczywiście teraz mam zrobiony tylko ogólny zarys. Wszystko muszę konsultować z weterynarzem i właścicielami Mac, czyli właścicielami poprzedniej stadniny, w której jeździłam. To z kolei zwiastuje wielogodzinne wiszenie na telefonie. I choć wcale nie mam na to ochoty, muszę się tym zająć. 
Właśnie nanosiłam jakieś drobne zmiany i poprawki, kiedy usłyszałam szuranie krzesłem o podłogę. Nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi, dopóki ktoś nie odezwał się do mnie, o mało co nie przyprawiając mnie o zawał.
- Nigdy nie odpoczywasz? - zapytał Daniel Herring. Co za palant. Dziękowałam Bogu, że nie widać po mnie emocji, bo myślałam, że zaraz serce mi stanie ze strachu. 
Zaskoczył mnie. Od pół roku mijamy się tylko, okazjonalnie mówiąc do siebie "cześć" i nic więcej. Właśnie dlatego zastanawiało mnie czego ode mnie chciał.
- Rzadko. - odparłam krótko.
Może jego rodzice go przysłali? Nie... oni sami załatwiają sprawy ze swoimi pracownikami. Więc o co może chodzić. Strasznie wkurzał mnie fakt, że on tak bezczelnie się na mnie patrzy, niech patrzy na kogoś innego. Nie dałam nic po sobie poznać, dalej baźgrolącł w zeszycie, a w głębi duszy błagałam, żeby Sylvia wróciła już z tym cholernym ciastkiem. Podniosłam głowę znad zeszytu, obrzucając chłopaka chłodnym spojrzeniem.
- Coś jeszcze? - zapytałam. 
Strasznie dużo uwagi poświęcam dziś ludziom, a powinnam się skupić na własnej pracy.

Daniel? Byłabym bardzo wdzięczna za dokończenie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



Szablon dostosowany do przeglądarki internetowej Google Chrome. ©Agata | WS | x x.