Po chwili namysłu w boksie wyczyściłam Liptona. Zadowolony ogier machał ogonem i potrząsał łbem. Osiodłałam go po czym wyprowadziłam ze stajni. Primero pyszczkiem trącił mój toczek.
- Nie Primero. W teren jeżdżę bez niego - uśmiechnęłam się do szczeniaka.
Wsiadłam na angloaraba i podjechałam do Cole'a siedzącego na Vidzie. Przewyższał mnie zaledwie o głowę.
- To co? Jedziesz? - uniósł pytająco brew.
- A dlaczego mam nie jechać? Jak myślisz po co wsiadałabym na tego obżartego konia? - zaśmiałam się.
Chłopak powoli pokiwał głową.
- No tak... Co ty na wyścig do rzeki? - powiedział.
- Kto ostatni ten zgniła skarpetka - wystawiłam mu język i popędziłam Liptona do galopu na co ogier chętnie przystał.
Wkrótce Cole zaczął nas doganiać więc dałam mojemu wierzchowcowi sygnał do cwału. Płynnie zmienił tempo. Rzeka pojawiła się na horyzoncie i w rezultacie był remis.
- Uważam że wygrałam - upierałam się.
- Nieprawda! Vida jest szybsza! - zaśmiał się Cole.
- Doprawdy? Chyba brak jej piątej klepki. Lipton i ja zajmujemy pierwsze miejsce i koniec, kropka - machnęłam ręką.
W końcu przepychanki słowne stanęły na tym że oboje mamy pierwsze miejsca. Zsiadłam z ogiera i dałam mu się napić. Cały czas kątem oka obserwowałam chłopaka i Vidę. Po pewnym czasie to zauważył więc odwróciłam wzrok i usiadłam pod drzewem.
Cole?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz