Kiedy utkniesz na hali z laską, która – kiedy tylko zbliżysz się choćby na metr – patrzy na ciebie, jakby chciała cię rozszarpać, powinieneś raczej trzymać się z daleka i robić wszystko, by tego nie zrobiła. Ale cóż, nic nie poradzę, że jej wieczna nienawiść względem mnie tak mnie bawiła. W sumie, Amelia Whitehall zaczynała mnie już ostro wkurwiać – za przeproszeniem – tym swoim zachowaniem i wygórowanym ego, ale nie miałem zamiaru jej unikać. A teraz – byliśmy na siebie skazani, dobrze, że jeszcze Hather była w pobliżu, ona była już o niebo lepsza. Przynajmniej nie piorunowała mnie wzrokiem, tak jak to robiła jej kumpela.
Puściłem Portosowi wodze i poluźniłem popręg o jedną dziurkę. Chłopak zasłużył na odpoczynek bo wyśmienitym treningu. Mimo, że atmosfera na hali była napięta, wierzchowiec chodził nienagannie. No, ale w końcu to nie jego Whitehall lustrowała na wylot wzrokiem bazyliszka. Pamiętam, kiedyś najmniejszy szmer i brak harmonii sprawiał, że skarogniademu wałachowi zaczęło nieźle odwalać, a teraz? Rozluźnia się, jest elastyczny i schodzi głową w dół, że zaczynam w takim momencie, w sumie, lubić jeździectwo. Ale nadal mam za złe matce, że nie pozostawiła mi żadnego wyboru.
Ciszę i gęstą atmosferę w pomieszczeniu przerwał dźwięk telefonu. Wyjąłem wibrujące urządzenie z kieszeni bluzy, przeciągając kciukiem po ekranie.
Mama.
Odebrałem telefon i przyłożyłem go do ucha. Nie odezwałem się słowem, chyba nic dziwnego, że nie miałem ochoty rozmawiać z własną rodzicielką, co nie? Dobra, może trochę dziwne.
– Daniel? – rozległ się głos po drugiej stronie. Zmarszczyłem czoło i skrzywiłem się nieco, słysząc jej głos.
– Ta – mruknąłem, zerkając ze zniecierpliwieniem na zegarek. Rozmawiam z nią już całe pięć sekund. O pięć za dużo.
– Targi i wystawa kończą się za dwa dni, ojciec jest w trasie, więc jeszcze trochę czasu będziesz musiał poradzić sobie sam. Trenujesz?
– Oczywiście, w sumie, aktualnie siedzę na koniu – odparłem oschle, rzucając krótkie spojrzenie w kierunku moich ,,towarzyszek", które dyskutowały o czymś szeptem. Na twarzy Amelii dojrzałem prawie niewidoczne ogniki, a na jej ustach szyderczy uśmiech. Heather była za to poważna, tylko jej kąciki minimalnie unosiły się co jakiś czas ku górze.
– Świetnie. Mam nadzieję, że się nie obijasz. Zresztą, kiedy tylko trener wróci, zda mi całą relację. Wiesz, że już niedługo ważne zawody – dodała kobieta, a ja potrudziłem się jedynie na szybkie "ta, ta, ta", o niczym innym nie potrafisz rozmawiać kobieto i jesteś strasznie denerwująca. Rozłączyłem się, nim ta zdążyła powiedzieć kolejne słowo. Przewróciłem oczami, nadal trzymając w ręku telefon. Po chwili z urządzenia wydobył się kolejny dźwięk, tym razem – dźwięk messengera. Koledzy dobijają się do mnie już od kilku dni, piszą o imprezach, o wyjściach, a ja ich totalnie zlewam. No, najzwyczajniej w świecie nie wyświetlam, albo odpisuję jednym słowem: Trenuję. Cholernie mi z tym źle, ale prawda jest taka, że stajnia pochłania cały mój czas.
Zaraz... Jestem idiotą. Cholernym pieprzonym idiotą.
Matka wraca za trzy dni, ojciec? - w sumie nie wiadomo kiedy i w sumie nie ma kto sprawdzić, czy trenuję czy też nie. Trenera w końcu też nie ma. W sumie, jeśli dom stoi wolny, to może... jakaś domówka by nie zaszkodziła? No i niektórych ze stajni też w sumie mógłbym zaprosić.
W tym momencie spojrzałem z rozbawieniem na Amelię. Nie martw się Whitehall, ciebie nie. Dziewczyna uniosła ze zdziwieniem brew, taksując mnie pełnym nienawiści spojrzeniem.
– Mama się martwi, czy twój koń jeszcze żyje? – mruknęła, spoglądając z politowaniem na Portosa. Powinienem się teraz popłakać, czy coś?
– No oczywiście. W końcu to nie b y l e k o ń – odpowiedziałem, równie poważnie, spuszczając wzrok na jej wierzchowca, Kit Kata. Na moją buzię zagościł rozbawiony uśmiech, a dziewczyna wstrzymała oddech. Czy to ten moment, w którym zionie we mnie ogniem z wściekłości? Oczywiście, że nie uważałem jej konia za jakąś szkapę, ale ona nie musi o tym wiedzieć. Niech się pozłości. Do twarzy jej w purpurze, dosłownie.
– Możecie przestać? – mruknęła Heather, marszcząc w poirytowaniu czoło. Przecięła drogę między mną, a Whitehall, sprawiając, że linia naszych ,,gniewnych" spojrzeń przerwała się. – Chyba przestaje padać i po burzy też ani śladu, więc idźmy stąd nim się pozabijacie – dodała w stronę Amelii.
– Burzowe chmury to my mamy tutaj, na hali – zaśmiałem się, kierując się z Portosem ku bramie wyjściowej z hali.
Heather, Amelia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz