Pierwszy dzień w nowym miejscu zamieszkania czyli w Little Amwell. Dom jest piękny, idealny wręcz dla naszej rodziny, pora jednak zobaczyć, czy Livia będzie równie zadowolona z nowego miejsca, co ja. Właśnie dzisiaj dobry znajomy ojca, który posiadał przyczepę dla koni, miał ją przywieźć do stadniny, w której teraz będziemy stacjonować. Poprzednia co prawda nie była wyposażona w nie wiadomo jakie luksusy, ale to, co niezbędne - było. Zobaczymy jak to wygląda tutejsza stadnina. Oby była w porządku...
- No to pora wstać i się przekonać - powiedziałem półszeptem sam do siebie podnosząc się z łóżka. Był późny ranek, a prawie wręcz wczesne południe. Nie spodziewałem się, że podróż może mnie tak zmęczyć. Nie była przecież wcale długa, ponieważ wcześniej mieszkaliśmy kilka miejscowości dalej od Amwell. Szybko ogarnąłem się i ubrałem w ciuchy "na co dzień". nie był to jednak strój do jazdy, bo wiedziałem, że dzisiaj nie zamierzam wsiadać na Livię, miałem raczej zamiar zaznajomić ją i siebie z nowym miejscem.
Biorąc pod uwagę to, że klacz już od pewnego czasu powinna być na miejscu, pospiesznie zszedłem na dół i zjadłem szybkie śniadanie. Ostatnią kanapkę wziąłem w rękę - na drogę i pożegnawszy się z tymi, którzy byli o tej porze w domu, wyszedłem kierując się w stronę garażu. Zrobiłem ostatni kęs śniadania "na wynos" i wyprowadziłem swój rower. Od mojego nowego domu do stadniny nie jest daleko, więc stwierdziłem, że nie warto jeździć autem, gdy jest tak ładna pogoda, by można było dostać się tam na rowerze.
Na miejscu byłem po około piętnastu minutach. Podprowadziłem rower i zostawiłem go przy ścianie najbliższego budynku, którym była stajnia. Spodziewałem się, że o tej porze w stajni natknę się na wielu ludzi, a tymczasem nie było nikogo. Musiałem najwidoczniej trafić na jakąś porę dnia bez większego ruchu. Odszukałem więc boks Livii, w którym klacz już na mnie czekała. Na mój widok parsknęła i zaczęła potakująco machać głową. Podszedłem do niej i przywitałem się, co od razu ją uspokoiło. Po chwili pieszczot z rudym zwierzęciem udałem się do siodlarni po kantar i uwiąz, po czym wróciłem do konia i zabrałem kasztankę na spacer po terenie stadniny. Uznałem to za najlepszy sposób, byśmy oboje poznali nowe miejsce. Przechadzaliśmy się po terenie ośrodka, dzięki czemu w mojej głowie szybko powstał zarys mapy tego miejsca. Udało nam się także popodglądać kilka osób podczas ich treningów na parkurze oraz czworoboku.
- Czworobok... jakoś też będziemy musieli sobie z nim poradzić - stwierdziłem zerkając na Livię, która spokojnie skubała obok mnie krótko przystrzyżoną trawę. Po kilkunastu minutach wspólnego szwendania się po ścieżkach i nie do końca przeznaczonych do spacerowania, postanowiłem odstawić klacz do stajni. Podczas powrotu do stajni zauważyłem jednak, że lonżownik jest aktualnie pusty, więc od razu pomyślałem, że może dobrze by było konia chociaż przelonżować. Wróciliśmy więc do siodlarni po potrzebny sprzęt, po czym udaliśmy się na "okrągłą ujeżdżalnie". Klacz jak zwykle chodziła bardzo ładnie i bezproblemowo, wydawało się, jakby całkiem nowe miejsce wcale nie wywarło na niej żadnego wrażenia. Może to i dobrze, bo po co nam jakiś dodatkowy stres. Po porządnym przekłusowaniu i przegalopowaniu kilku kółek w obie strony zakończyliśmy pracę, jaką na dzisiaj mieliśmy w planach. Wróciliśmy więc do stajni, gdzie uwiązałem jeszcze na Livię na korytarzu, przy jej boksie. Chciałem zrobić jej generalne czyszczenie, ponieważ wiem, że bardzo lubi wszelkiego rodzaju zabiegi pielęgnacyjne. Wykonałem więc wszystkie "suche" czynności, ponieważ nadal nie wiedziałem gdzie w stajni znajduje się myjka. Mimo to i tak potrzebowałem trochę wody, więc wziąłem jedno z czarnych wiader, które stały na uboczu i poszedłem z nim do kranu, który znajdował się na końcu korytarza. Napełniłem wodą jakieś trzy czwarte wiadra i ruszyłem z powrotem do konia. Pech chciał, że gdy przechodziłem obok siodlarni, ktoś wybiegł z niej tak gwałtownie, że wpadł prosto na mnie. Nieznajoma mi osoba upadła na ziemię, a woda rozlała się mocząc i mnie i ją.
- Cholera... - mruknąłem. To dopiero mój pierwszy dzień w tej stajni, a tu już takie wypadki... Po otrząśnięciu się z krótkotrwałego szoku, zorientowałem się, że winowajcą jest jakaś dziewczyna. Nie widziałem jej na żadnym z placów na dworze, więc była mi całkiem obca. Wyglądała na nieco młodszą ode mnie i była... całkiem ładna.
- Wiesz... mogłabyś trochę bardziej uważać - stwierdziłem pół żartem, pół serio wyciągając w tym samym czasie dłoń w jej stronę, by pomóc jej wstać. Po usłyszeniu tych słów jej mina zmieniła się na... nie do końca przyjemną, ale ostatecznie bez słowa przyjęła moją pomoc i podniosła się z ziemi. Odstawiłem wiadro na bok i wszedłem do siodlarni w poszukiwaniu czegoś, czym można by się osuszyć. Wziąłem ze stolika pod ścianą czerwony ręcznik i z grubsza się nim wytarłem. Wyszedłem z powrotem na korytarz i podałem ręcznik dziewczynie o blond włosach lekko się przy tym do niej uśmiechając. Spojrzałem na Livię, która cierpliwie czekała na mnie pod boksem i z uwagą obserwowała całą sytuację swoimi dużymi, czarnymi oczami. Następnie mój wzrok znów wrócił na dziewczynę, która w tym czasie pocierała między rękoma końcówki włosów, by je wysuszyć. Wiedziałem, że muszę zaraz wrócić do mojego wierzchowca, ale nie wypadało po takim incydencie zostawić nowo poznanej osoby bez słowa. Przypominając więc sobie ostatnią wypowiedź do niej skierowaną, przerwałem nasze obustronne milczenie:
- W każdym bądź razie, przepraszam, że Cię oblałem, mimo że to nie była moja wina - dziewczyna dalej przeszywała mnie niezbyt przyjaznym spojrzeniem, ale mimo mojej lekkiej frustracji, kontynuowałem - Jestem Jack... a ty? - ponownie wyciągnąłem dłoń w kierunku dziewczyny, ale tym razem w geście przywitania, a nie oferowania pomocy...
<Carmen? :)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz