Bucefał jak to ogier, nie należał do koni spokojnych i leniwych. Wykorzystywał każdy możliwą okazję by popisywać się przed klaczami, albo przyśpieszać przy małym braku koncentracji z mojej strony. Dzisiaj nie zamierzał tego zmieniać.
Gdy Cole i Vida zaczęli wychodzić na prowadzenie, lekko docisnęłam łydkami konia, który z ogromną chęcią przeszedł do kłusa i podbiegł do swojej nowej koleżanki. Zarżał radośnie i szarpnął głową dając znać że chce więcej. Widać było że gniada klacz również była gotowa na dziki galop.
Akurat skręcaliśmy w dosyć obszerną i długą drogę więc zwróciłam się do Cole`a:
- Co powiesz na małe wyścigi do końca drogi? - spytałam i zaśmiałam się kiedy konie nastawiły w moją stronę uszy i prychnęły jakby popierając moją propozycję. Chłopak chyba też to zobaczył bo uśmiechnął się.
- Czemu nie.
Jak na znak, popuściłam wodzę Bucefałowi, rozluźniłam się i dałam znak żeby przyśpieszył. Ruszył z kopyta szybkim galopem i przez chwilę byliśmy na równi z Vidą. Ogier wysunął pysk do przodu chcąc jak najszybciej być z przodu. Ale klacz i chłopak nie byli łatwymi przeciwnikami. Dzielnie nie dawali się wyprzedzić więc kiedy wybiegliśmy z lasu na piękną polanę pełną promieni słonecznych galopowaliśmy łeb w łeb. Koniec drogi zbliżał się z każdą sekundą a my nie traciliśmy równowagi.
I nagle coś ją zaburzyło. Usłyszałam świst i brązowa plama niczym błyskawica przejechała nam drogę. Nie byłam gotowa na taki zbieg okoliczności. Rozpędzony Bucefał mimo sporej odwagi również się tego nie spodziewał. Zarżał i podniósł przednie kopyta do góry. Z całej siły odchyliłam się do przodu próbując przycisnąć go do ziemi, ale tyle wystarczyło bym ześlizgnęła się z siodła. Upadłam ciężko i poczułam nagły napływ bólu w okolicy ramienia. Ta trawa zdawała się być taka miękka... zapragnęłam leżeć tam przez całą wieczność. Albo chociaż kilka godzinek...
Ale przerwał mi czyiś krzyk:
- Stóój!
Otworzyłam gwałtownie oczy i wstałam zataczając się jak pijana. Ujrzałam jak Cole na rozjuszonej Vidze trzyma za wodze araba, który już powoli się uspokajał jednak dalej widziałam białka jego oczu. Podeszłam do nich powoli chwiejąc się:
- Prr... już, spokój. - nie byłam pewna czy to właśnie powiedziałam bo z mojego gardła wydobyły się tylko jakieś mruki. Widząc mnie Bucefał zdołał się opanować więc powoli przyjęłam od chłopaka jego wodze.
- Dziękuję. - spojrzałam na niego z wdzięcznością. - Gdybyś go nie złapał pewnie musiałabym za nim latać po całym lesie.
- Nie ma za co. - zaśmiał się. - Ale powiem ci, całkiem silny ten twój koń.
Zaśmiałam się i powoli włożyłam nogę w strzemię po czym podskoczyłam i złapałam się za wodze. Dalej bolało mnie ramię ale kiedy je trochę rozruszałam było zdecydowanie lepiej. Poklepałam delikatnie spoconą szyję Bucefała.
- Co to było? - spytałam chłopaka.
- Jakieś sarnopodobne. - wzruszył ramionami. - Wracamy?
- A to niby dlaczego? - udałam oburzoną. - Myślisz, że jak spadnę przez jakiegoś głupiego jelonka to zemdleje na miejscu i już nie wstanę?
- No, na taką wyglądałaś. - uśmiechnął się.
<Cole? ;P>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz