Są takie chwile kiedy naprawdę nie wiem co powinienem zrobić, żeby nie pogorszyć sytuacji. Plącze mi się wówczas język, a mięśnie sztywnieją jakbym stał bez ruchu kilka bitych godzin. Niestety w obecności Giselle zawsze działy się rzeczy stawiające mnie pod ścianą, nawet gdy sama nie miała na nie najmniejszego wpływu. To tak jakby przyciągała wszystkie możliwe kataklizmy, wojny oraz choroby niczym Jeźdźcy Apokalipsy.
Wyszarpując mi brutalnie siodło z rąk i posyłając litry czystego jadu, dziewczyna sprawiła, że znalazłem się w sytuacji z której było tylko jedno bezpieczne wyjście. Niestety wiązało się z dość dużymi kosztami, więc chwilę stałem bez ruchu czując jak krew zaczyna mi coraz głośniej skwierczeć w żyłach. Szanse na porozmawianie twarzą w twarz z Platonem były już większe niż spotkanie Giselle tu, w akademii. Czemu więc widziałem jak zaczęła z wściekłością czyścić siodło, a jej wiecznie rozburzone kłaki wpadły do specjalnej pasty?
Chciałem się odezwać, powiedzieć cokolwiek, ale głos uwiązł gdzieś głęboko w gardle. Ostatecznie z rezygnacją wyszedłem na zewnątrz w duchu przeklinając to niemożliwe spotkanie po latach. Dobrze wiedziałem, że weźmie moje zachowanie za zwykłe tchórzostwo i w odpowiedzi ponownie jadowicie się uśmiechnie.
______
Powoli przeżuwając zimną pizzę chyba po raz setny obiecywałem sobie, że będę unikał Giselle jak ognia, a jutro z samego rana wypiszę się z organizacji zabawy na Halloween. Niech się inni męczą. Włączyłem na laptopie losowy odcinek z pierwszego sezonu Mr. Robota i wyrzuciłem niedojedzony kawałek pizzy do kosza.
Choć starałem się z całej siły skupić na serialu to jednak natrętnie męczyło mnie pewne wspomnienie. Nie takie zwyczajne, bo najstarsze jakie posiadam. O zgrozo to Giselle grała w nim pierwsze skrzypce. Był to jeden z upalnych dni w przedszkolu, gdy biegaliśmy po małym placu zabaw. Sam nie wiem czemu wrzuciłem jej za kołnierz żywą dżdżownice, a ona w odwecie wysypała mi na głowę wiaderko z piaskiem. W kolejnych latach wycinaliśmy sobie nawzajem coraz gorsze "żarty".
Gdy zorientowałem się, że minęła już połowa odcinka, a ja przez cały ten czas bujałem w obłokach, z trzaskiem zamknąłem laptop i położyłem się wcześniej spać wściekły na Giselle, że po raz kolejny będzie mi łazić w brudnych butach po życiu.
______
Wstałem w naprawdę dobrym humorze i pełen zaskakującego optymizmu. Zachowywałem się tak jakby poprzedni dzień wcale nie należał do najgorszych w moim życiu. Z przyjemnością zjawiłem się w akademii i już miałem przekroczyć próg stajni by zobaczyć się z Raindropem, kiedy usłyszałem stukanie obcasów i czyjś przyśpieszony oddech.
- Zaczekaj... chwilkę... - wydyszał kobiecy głos tuż za moimi plecami.
Odwróciłem się powoli czując, że zaraz wyparuje dotychczasowy spokój ducha i sam dobry humor.
- Wszędzie cię szukałam kolego. Rano mieliśmy spotkanie z osobami zainteresowanymi pomocą przy organizacji balu Halloween'owego. Rozdałam już większość zadań, ale nie martw się, dla ciebie też się coś znajdzie - zaświergotała kobieta, która mimo sprzeciwów poprzedniego dnia wpisała mnie na listę chętnych.
Poprawiła wolną dłonią fryzurę przypominającą walącą się wieżę i zaczęła grzebać w swojej obszernej torbie, uparcie czegoś szukając.
- Gdzie ja to mam... - mruczała pod nosem. - No gdzie ja to... Ach tu jesteś! - Wyciągnęła z wielkim namaszczeniem spuchnięty od ilości dodatkowych kartek zeszyt i zaczęła go pośpiesznie wertować.
- Przepraszam bardzo, ale... - próbowałem zacząć, jednak kobieta nawet na mnie nie spojrzała i wciąż mówiła do siebie.
- C... Carter... Carter Jeremy Callahan... O tu cię mam. Twoim zadaniem będzie kupienie dekoracji Halloween'owych. To jest lista zakupów i pieniądze. - Wcisnęła mi do ręki kopertę oraz kartkę A4 usianą drobniuteńkim pismem. - Słuchaj młody człowieku, jak się dowiem, że kupiłeś coś z poza listy dla siebie to łeb ukręcę - powiedziała śpiewnym głosem i zamknęła zeszyt. - Macie na to cały tydzień i lepiej, żebyście się nie spóźnili.
Chciałem zaprotestować, powiedzieć, że wycofuję się z organizacji balu, ale coś przykuło moją uwagę.
- Czy pani powiedziała "my"?
- Tak, tak. Ty i Giselle. Jesteście w jednej grupie. - Uśmiechnęła się słodko. - Skoro wszystko już mamy obgadane to...
- Chciałem dzisiaj pani powiedzieć, że ja się jednak wycofuję - zacząłem ostrożnie. - Zresztą Giselle nie będzie teraz przez jakiś czas, więc to bez sensu. Na pewno znajdzie pani kogoś lepszego.
Nagle miły uśmieszek spełzł z twarzy kobiety, a na jego miejscu pojawił się paskudny grymas. Podeszła do mnie i wbiła swój czerwony paznokieć w moją pierś. Czułem jak emanuje od niej żądza mordu.
- Słuchaj smarkaczu. Jeśli ty i Giselle olejecie ten bal to osobiście sprawię, że w ciągu tygodnia wylecicie z akademii. Rozumiesz? Nie daruję wam - wycedziła przez zęby.
Pokiwałem delikatnie głową powstrzymując narastającą frustrację.
- Cudnie - powiedziała kobieta, po czym przybierając pogodny wyraz twarzy odwróciła się na pięcie i odeszła.
Dopiero kiedy zniknęła mi z oczu odważyłem się wypuścić z płuc dotąd wstrzymywane powietrze. To było naprawdę przerażające i dziwne. Co jej tak cholernie zależy na naszej dwójce?
Spojrzałem jeszcze raz na listę zakupów. Nie dość, że zawierała jakieś trzysta pozycji to jeszcze w połowie była dla mnie zupełnie nieczytelna. Wiedziałem co muszę zrobić, ale póki co odsuwałem od siebie tą natrętną myśl.
______
W dniu w którym mijał ostateczny termin na zrobienie Halloween'owych zakupów w końcu postanowiłem działać i poprosić Giselle o pomoc.
Zastałem dziewczynę w stajni sprzątającą boks jej klaczy. Zachowywała się jakby nigdy nic choć wiedziałem, że mnie zauważyła. Nie odzywałem się jednak tylko oparłem o ścianę czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Nie trwało to na szczęście zbyt długo.
Metalowe wiadro z brzękiem uderzyło o podłogę gdy Giselle cisnęła je tam z dziką furią.
- Czego chcesz? - warknęła prawie jak dzikie zwierze.
- Mamy kupić dekoracje na Halloween - odparłem beztrosko co ją jeszcze bardziej zdenerwowało.
- Już mówiłam, że nie biorę w tym udziału.
- Owszem bierzesz. Są nawet trzy powody dla których musisz to zrobić. - zacząłem spokojnie nie zważając na jej głośne protesty i obecność gapiów. - Pierwszy jest taki, że masz wobec mnie dług. Gdybym nie zdążył cię w tedy złapać miałabyś już, słonko, złamany ten swój śliczny nosek. Drugi, mówi, że jeśli się wycofasz to kobieta, która nas w to wpakowała nieźle się za to odegra. Trzeci jest bardziej optymistyczny, uwierz mi. Jak zabierzemy się za te zakupy we dwoje to szybciej skończymy. - Uśmiechnąłem się szeroko. - I co słonko? Dalej chcesz się wycofywać?
< Gigi? c: >