Brak telefonu jest bardzo, bardzo denerwującym faktem, szczególnie wtedy kiedy ktoś nieustannie ma pretensje o to, że nie odbierasz. Ja wiem, że Eva robi to tylko z troski o mnie, ale no bez przesady, jestem już przecież duża.
- Nieustannie go gubisz. - westchnęła Eva, przykładając dłoń do czoła i bezwładnie opadając na kuchenne krzesło. Swoją drogą to dziwne, że wstała tak wcześnie rano, dopiero dochodzi piąta.
- Przepraszam. - odpowiedziałam, spoglądając na nią nieśmiało. Jedyne co udało się mojemu tacie to właśnie ona, tylko nie wiem co w nim widziała i widzi do tej pory.
- Nieustannie go gubisz. - westchnęła Eva, przykładając dłoń do czoła i bezwładnie opadając na kuchenne krzesło. Swoją drogą to dziwne, że wstała tak wcześnie rano, dopiero dochodzi piąta.
- Przepraszam. - odpowiedziałam, spoglądając na nią nieśmiało. Jedyne co udało się mojemu tacie to właśnie ona, tylko nie wiem co w nim widziała i widzi do tej pory.
Władowałam sobie do buzi kolejną łyżkę musli i ochlapałam stół, kiedy odłożyłam ją do miski. Eva spojrzała na mnie z dezaprobatą, po czym uśmiechnęła się ciepło.
- Dzisiaj także idziesz do stadniny? Dlaczego tak wcześnie? - zapytała z nieukrywanym zainteresowaniem. Ona chyba podejrzewa, albo raczej ma nadzieję, że znalazłam sobie chłopaka. Niestety muszę ją rozczarować.
Nie odpowiedziałam od razu, jak najdłużej przeżuwając jedzenie, by opóźnić moment odpowiedzi. Myślałam, że jeżeli będę zwlekać wystarczająco długo Eva odpuści, ale nie! Musiała wiedzieć.
- Ciebie mogłabym spytać o to samo. - powiedziałam powoli, z pewnego rodzaju ostrożnością w głosie - Idę pobiegać z Borysem, bo wieczorem nie będę miała czasu. - i, zanim kobieta zdążyła coś jeszcze dodać, uciekłam z kuchni.
Zacmokałam głośno, ubierając bluzę, by po chwili zobaczyć w przedpokoju tego wielkiego bydlaka, rottweilera Borysa. Przypięłam mu smycz do szelek i po chwili już byliśmy na zewnątrz.
Rześkie powietrze zupełnie rekompensowało mi panującą na dworze szarugę. Mało widziałam, ale Borys zdawał się znać naszą trasę na pamięć, dlatego bez strachu pozwoliłam mu prowadzić, ufając mu w tej kwestii bezgranicznie. Teren był dość pagórkowaty, dlatego już na wstępie musieliśmy pokonać mały, stromy podbieg. I ja, i pies ślizgaliśmy się na błocie, ale nie powstrzymało nas to przed pokonaniem przeszkody i w kilka minut znaleźliśmy się na szczycie, tylko po to, by zbiec w dół, na drugą stronę górki.
Zawsze zastanawiałam się jak chłopcom udało się namówić tatę na psa i w sumie liczyłam, że się nie zgodzi. Ale zgodził się. Nie wynikło z tego wiele dobrego, bo żaden z trojga moich braci odpowiedzialny nie jest. Dlatego sprzątanie sików w domu, chodzenie do weterynarza, karmienie oraz wyprowadzanie zwierzęcia spadło na mnie, po jakichś trzech, no, może czterech tygodniach, kiedy to nowy pupil trochę podrósł i nie był już taki słodki i po prostu się znudził. Przynajmniej zyskałam wiernego towarzysza do biegów i jedyne stworzenie w domu, które mnie słucha. Tak, to z pewnością można uznać z plus.
*~*~*
O godzinie siódmej byłam już w stajni i zajmowałam się sprzątaniem boksów. Nie robiłam tego dlatego, że musiałam, a dlatego, że chciałam. Wolę to niż, żeby ktoś mi zarzucał, iż nic nie robię. Można to nazwać pewnego rodzaju wolontariatem. Większość koni była wyprowadzona na padok, oprócz tych nielicznych, którym przypadło w udziale chodzenie w karuzeli.
- Mam nadzieję, że pamiętasz o swojej obietnicy. - niemal podskoczyłam, słysząc czyjś głos tuż nad uchem. Odwróciłam się szybko, stając twarzą w twarz z Sylvią, która patrzyła na mnie oskarżycielskim wzrokiem. Jakbym zdążyła jej coś zrobić!
- Nie strasz mnie tak. - mruknęłam wymijająco, starając się przypomnieć sobie o co może jej chodzić.
Dziewczyna nachyliła się nade mną, tykając mnie palcem gdzieś w okolice serca.
- Pamiętasz, prawda? - zapytała ostrzegawczo.
Zupełnie nie wiem co mogłam jej obiecać, że jest wściekła jak rozjuszona osa.
- Teren. - warknęła ochryple. - Obiecałaś mi, że dziś pojedziemy w teren. Faktycznie było coś takiego. - Jedziesz, masz być gotowa na dziewiątą. I nie wymigasz się dziś, sprawdziłam twój grafik, zaczynasz lekcje od jedenastej. - powiedziała i poszła zostawiając mnie samą.
Co mnie podkusiło, żeby się zgadzać?
*~*~*
Punktualnie o dziewiątej czekałam z Damse Macabre przed stajnią. Nie niecierpliwiłam się, w przeciwieństwie do mojego wierzchowca, który dosłownie wydeptał w ziemi dziurę. Na szczęście Sylvia zjawiła się szybko i mogłyśmy ruszać.
Tak jak myślałam Sylvia zarzuciła mnie serią pytań, na które niekoniecznie chciałam odpowiadać. Poczułam się bardzo przytłoczona jej towarzystwem. Nagle dwudziestotrzylatka zatrzymała się.
- Patrz, tam ktoś jest! - powiedziała Sylvia, wskazując na jakąś dziewczynę z niebieskimi włosami, stojącą przy jeziorze. Zanim zdążyłam odpowiedzieć Sylvia ruszyła ku niej.
Nie pojechałam za nią, nie chciałam. Obserwowałam tylko z daleka krótką wymianę zdań między dziewczynami. Tamtej niebieskowłosej nie kojarzyłam, ale jej konia znałam. Od tygodnia przebywa w Amwell.
Rozmowa zajęła Sylvi kilka minut, ale kiedy wróciła wyglądała na nieco zburzoną.
- Jakaś dziwna ta Rebeca. - oznajmiła, kierując się do stajni.
Dołożyłam Mac łydki, by również ruszyła, a ta niechętnie wykonała polecenie. Dziś była grzeczna. Wyjątkowo.
- Zamieniłaś z nią dwa zdania, skąd możesz wiedzieć jaka jest? - stanęłam w obronie nieznajomej, wywracając oczami. Moja przyjaciółka musi oduczyć się tak pochopnego oceniania ludzi.
Sylvia prychnęła tylko, popędziła konia i zniknęła mi z oczu. Zaczęłam kręcić volty na Mac, by nie wyrwała się do pościgu.
*~*~*
Szukałam w szafce mojego notesu, kiedy usłyszałam czyjeś nierówne kroki. Mimowolnie podniosłam oczy i spojrzałam na nieznajomą dziewczynę z niebieskimi włosami, która właśnie przekraczała próg pomieszczenia, kulejąc lekko. Zignorowała fakt, że tu jestem więc i ja zignorowałam ją. Do momentu, aż nie podeszła do swojej szafki i nie zaczęła szarpać się z drzwiami, klnąc pod nosem. Zachciało mi się śmiać, ale powstrzymałam się. Jednak, kiedy kilka minut później ona nadal szamotała się z drzwiczkami zaczęło mnie to irytować.
- Pomogę ci. - stwierdziłam, podchodząc do niej. Dziewczyna zmierzyła mnie pretensjonalnym spojrzeniem, unosząc brwi.
Podeszłam do jej szafki i walnęłam w nią mocno w strategiczny punkt, zaraz koło zamka. Jak na zawołanie drzwi otworzyły się z cichym zgrzytem.
- Ta się często ścina, trzeba uderzyć. - stwierdziłam. Nie zamierzałam się nawet przedstawiać, dlatego nie rozumiałam dlaczego ona mnie zatrzymała.
Rebeca?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz