Zastanawiało mnie, czy ona aby nie na pewno robiła mi na złość, przeciągając z całych sił swój pobyt w stajni. Najwidoczniej jej życie było bardzo nudne, skoro wolała siedzieć tutaj kolejne kilka pieprzonych godzin i czekać aż ta pieprzona burza minie, niż potrudzić się dwadzieścia minut samochodem i znaleźć w domu, gdzie teoretycznie już nic jej nie groziło – żadne pioruny, żadne błyskawice czy wyładowania. Jeszcze trochę, a dosłownie wyrwę jej ten telefon z dłoni i sam zadzwonię do jej matki, żeby po nią – z łaski swojej – przyjechała. Jeśli będziemy tak sterczeć w ciemnej, wypełnionej pustką stajni, to zajmie nam to czas do usranej śmierci; względnie do jutrzejszego ranka, bo sądząc po hałasach panujących na zewnątrz, zła pogoda ani trochę nie zelżała, a wręcz przeciwnie – jeszcze się nasiliła. Że też jeszcze musiała to być ona, idiotka, której wiecznie coś nie pasuje, a w dodatku musi być tak cholernie uparta. Gdybym mógł, bez nawet najmniejszego zawahania czy drgnięcia powieką, zamknąłbym ją tutaj i miałaby wygodne spanie na sianie, ale, no cóż, kiedy nie ma nikogo, kto mógłby to ogarnąć – wszystkie obowiązki spadają na mnie. Pierwszy raz przez mój umysł przeszła myśl, że matka powinna już wrócić i samemu czekać sobie do późnego wieczora aż droga pani Amelia Whitehall ruszy swoje szanowne cztery litery, ale myśl ta zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Całe szczęście.
Kiedy drzwi siodlarni zatrzasnęły się za dziewczyną (bo wcale nie mamy w stajni szatni, wcale), przewróciłem tylko oczami i skierowałem swoje kroki w kierunku boksu Portosa.
– Co za idiotka – mruknąłem w stronę konia i wierzę, że mimo, że mnie nie rozumiał, sądził tak samo. Ten jej Kit Kat to też pewnie jakiś niespełna rozumu, skoro jeszcze z nią wytrzymuje. Lepszy los spotkałby go, gdyby poszedł na kabanosy. Tak bardzo żałowałem, że stajenny ,,rozchorował się" akurat dzisiaj. I tak nie wierzę w tę jego wymówkę, zawsze wydawał mi się podejrzany i nieraz przyłapałem go z flaszką w kieszeni, dziwne, że do tej pory tu pracuje. ale w sumie nigdy nie interesowali mnie pracownicy stadniny. Przeważnie i tak byli to znajomi rodziców, którym bezgranicznie ufali, ale ten typek to chyba jakaś jedna wielka pomyłka.
Dzisiejszy wieczór był jakimś nieporozumieniem. Nie dość, że stajenny odbywa w domu sielankę, to jeszcze w stajni nie ma prądu, za oknem panuje burza wszech czasów, a ja utknąłem w stajni z nikim innym, a z tą zołzą. Po chwili mój wzrok skierował się w stronę dźwięku stawianych na kamiennej posadzce kroków. Malutka iskierka nadziei zatliła się wewnątrz mnie, kiedy ujrzałem zmierzającą w moim kierunku Amelię. W duchu czekałem na to jedyne zdanie...
– Proponuję zawieszenie broni. Tylko na ten wieczór – powiedziała, z powagą wymalowaną na twarzy. Zaraz, do cholery, nie takich słów oczekiwałem! Zawieszenie broni, na ten wieczór? Czy ona myśli, że mam zamiar spędzić z nią tutaj kolejne kilka godzin? Mam gdzieś burzę, wsiądę w auto i migiem wrócę do domu, więc dlaczego i ona nie może uczynić tego samego? Parsknąłem śmiechem, czując, że lada moment powrócimy do kolejnej ostrej wymiany zdań.
– Czekaj, możesz powtórzyć? – Udałem, że próbuję odtworzyć w myślach słowa Amelii. – Ten głośny grzmot zagłuszył mi nieco drugą połowę zdania – dodałem, wyszczerzając się w rozbawionym grymasie w stronę dziewczyny. Ta zmarszczyła brwi, a jedna z jej dłoni mimowolnie zacisnęła się w pięść. O cholera, zaczyna się robić groźnie, no nie powiem. – Czyli ty serio masz zamiar tutaj siedzieć i czekać aż burza przejdzie? Masz pietra czy co? Zadzwoń po rodziców, niech po ciebie przyjadą i jedź już sobie, Whitehall – mruknąłem, nieco poważniejąc na twarzy. Szatynka spojrzała na mnie spode łba i zrobiła zrezygnowaną minę. Zaraz znowu wybuchnie, czuję to.
– To niebezpieczne, by w taką pogodę poruszać się po dworze! Myślisz czasami czy serio jesteś tak głupi, jak myślałam? – warknęła i odwróciła się na pięcie, by zrobić kilka kroków w głąb korytarza. Kurwa.
Zanurzyłem prawdą dłoń w kieszeni bluzy. Palcami namacałem klucze do stajennych drzwi. Przygryzłem wargę, zastanawiając się, jak bardzo będę mieć przejebane, jeśli faktycznie zamknę ją tutaj samą. Nic by jej nie było, jest tutaj bezpieczna, jest ciepło, a przespać może się na słomie. Wcześnie rano i tak ktoś by ją stąd wypuścił – nasz szanowny pan stajenny, jak przypuszczam. Burze w tych rejonach przeważnie trwają całą noc, jeśli przychodzą na wieczór, a jakoś nie mogłem sobie wyobrazić Amelii Whitehall, która zawiesza broń. Sama jej propozycja wydała mi się wręcz absurdalna i rozbawiła mnie na tyle, by po raz kolejny zirytować i porządnie zdenerwować jej autorkę. Znowuż, gdybym faktycznie postanowił ją tutaj zamknąć, to właśnie JA wyszedłbym na sukinsyna, który zostawił biedną, wystraszoną dziewczynę na całą noc samą w stajni. No cóż, to może faktycznie nie brzmi za dobrze, ale tylko z punktu widzenia wszystkich innych. Ja nadal uparcie twierdzę, że to nic takiego, co nie zmienia faktu, że...
Kurwa.
Ruszyłem w ślady dziewczyny, nie wiedząc, gdzie aktualnie się znajdowała. Poszła gdzieś obrażona i zapewne zaszyła w siodlarni, czy coś. Teraz to ja musiałem zagadać jako pierwszy, no i – chcąc nie chcąc, przyjąć jej propozycję ,,zawieszenia broni", chociaż na kolejne kilka godzin. Sam byłem ciekaw, co dziewczyna tak naprawdę rozumie przez to określenie, lecz wolałem już zaryzykować, niż puścić stajnię z dymem przez nasze ciągłe sprzeczki. Stawiałem szybkie kroki, mrużąc nieznacznie oczy. Mój wzrok powoli zaczynał przyzwyczajać się do mroku, więc widoczność w jakimś stopniu stała się wyraźniejsza, co i tak za cholerę nie pozwoliło mi na odszukanie Amelii. W chowanego nie mam zamiaru się z nią bawić.
Na szczęście nie musiałem. W końcu dostrzegłem sylwetkę dziewczyny, siedzącej na krześle w szatni, z brodą opartą na dłoni. Zawahałem się przez chwilę i przystanąłem w pół kroku. Jeszcze możesz się wycofać i wrócić do planu A, jakim jest zamknięcie jej tutaj – szepnęło coś w mojej głowie. Tak, to zdecydowanie był ten złośliwy głosik, któremu niejednokrotnie udało się namówić mnie do spełnienia tego gorszego wariantu. Wziąłem głęboki oddech i zapukałem w drzwi pomieszczenia, by zwrócić na siebie uwagę dziewczyny.
– No – westchnąłem, zaciskając zęby. – Postaram się być w miarę miły i przez te pieprzone kilka godzin znosić ciebie i... – dodałem, spuszczając wzrok z dziewczyny. Zdania nie dokończyłem, gdyż w porę zdążyłem ugryźć się w język. Gdybym spróbował, cały czar bycia miłym prysłby w jednej sekundzie. I tak nie wierzę, że przeszło mi to przez usta.
Kiedy drzwi siodlarni zatrzasnęły się za dziewczyną (bo wcale nie mamy w stajni szatni, wcale), przewróciłem tylko oczami i skierowałem swoje kroki w kierunku boksu Portosa.
– Co za idiotka – mruknąłem w stronę konia i wierzę, że mimo, że mnie nie rozumiał, sądził tak samo. Ten jej Kit Kat to też pewnie jakiś niespełna rozumu, skoro jeszcze z nią wytrzymuje. Lepszy los spotkałby go, gdyby poszedł na kabanosy. Tak bardzo żałowałem, że stajenny ,,rozchorował się" akurat dzisiaj. I tak nie wierzę w tę jego wymówkę, zawsze wydawał mi się podejrzany i nieraz przyłapałem go z flaszką w kieszeni, dziwne, że do tej pory tu pracuje. ale w sumie nigdy nie interesowali mnie pracownicy stadniny. Przeważnie i tak byli to znajomi rodziców, którym bezgranicznie ufali, ale ten typek to chyba jakaś jedna wielka pomyłka.
Dzisiejszy wieczór był jakimś nieporozumieniem. Nie dość, że stajenny odbywa w domu sielankę, to jeszcze w stajni nie ma prądu, za oknem panuje burza wszech czasów, a ja utknąłem w stajni z nikim innym, a z tą zołzą. Po chwili mój wzrok skierował się w stronę dźwięku stawianych na kamiennej posadzce kroków. Malutka iskierka nadziei zatliła się wewnątrz mnie, kiedy ujrzałem zmierzającą w moim kierunku Amelię. W duchu czekałem na to jedyne zdanie...
– Proponuję zawieszenie broni. Tylko na ten wieczór – powiedziała, z powagą wymalowaną na twarzy. Zaraz, do cholery, nie takich słów oczekiwałem! Zawieszenie broni, na ten wieczór? Czy ona myśli, że mam zamiar spędzić z nią tutaj kolejne kilka godzin? Mam gdzieś burzę, wsiądę w auto i migiem wrócę do domu, więc dlaczego i ona nie może uczynić tego samego? Parsknąłem śmiechem, czując, że lada moment powrócimy do kolejnej ostrej wymiany zdań.
– Czekaj, możesz powtórzyć? – Udałem, że próbuję odtworzyć w myślach słowa Amelii. – Ten głośny grzmot zagłuszył mi nieco drugą połowę zdania – dodałem, wyszczerzając się w rozbawionym grymasie w stronę dziewczyny. Ta zmarszczyła brwi, a jedna z jej dłoni mimowolnie zacisnęła się w pięść. O cholera, zaczyna się robić groźnie, no nie powiem. – Czyli ty serio masz zamiar tutaj siedzieć i czekać aż burza przejdzie? Masz pietra czy co? Zadzwoń po rodziców, niech po ciebie przyjadą i jedź już sobie, Whitehall – mruknąłem, nieco poważniejąc na twarzy. Szatynka spojrzała na mnie spode łba i zrobiła zrezygnowaną minę. Zaraz znowu wybuchnie, czuję to.
– To niebezpieczne, by w taką pogodę poruszać się po dworze! Myślisz czasami czy serio jesteś tak głupi, jak myślałam? – warknęła i odwróciła się na pięcie, by zrobić kilka kroków w głąb korytarza. Kurwa.
Zanurzyłem prawdą dłoń w kieszeni bluzy. Palcami namacałem klucze do stajennych drzwi. Przygryzłem wargę, zastanawiając się, jak bardzo będę mieć przejebane, jeśli faktycznie zamknę ją tutaj samą. Nic by jej nie było, jest tutaj bezpieczna, jest ciepło, a przespać może się na słomie. Wcześnie rano i tak ktoś by ją stąd wypuścił – nasz szanowny pan stajenny, jak przypuszczam. Burze w tych rejonach przeważnie trwają całą noc, jeśli przychodzą na wieczór, a jakoś nie mogłem sobie wyobrazić Amelii Whitehall, która zawiesza broń. Sama jej propozycja wydała mi się wręcz absurdalna i rozbawiła mnie na tyle, by po raz kolejny zirytować i porządnie zdenerwować jej autorkę. Znowuż, gdybym faktycznie postanowił ją tutaj zamknąć, to właśnie JA wyszedłbym na sukinsyna, który zostawił biedną, wystraszoną dziewczynę na całą noc samą w stajni. No cóż, to może faktycznie nie brzmi za dobrze, ale tylko z punktu widzenia wszystkich innych. Ja nadal uparcie twierdzę, że to nic takiego, co nie zmienia faktu, że...
Kurwa.
Ruszyłem w ślady dziewczyny, nie wiedząc, gdzie aktualnie się znajdowała. Poszła gdzieś obrażona i zapewne zaszyła w siodlarni, czy coś. Teraz to ja musiałem zagadać jako pierwszy, no i – chcąc nie chcąc, przyjąć jej propozycję ,,zawieszenia broni", chociaż na kolejne kilka godzin. Sam byłem ciekaw, co dziewczyna tak naprawdę rozumie przez to określenie, lecz wolałem już zaryzykować, niż puścić stajnię z dymem przez nasze ciągłe sprzeczki. Stawiałem szybkie kroki, mrużąc nieznacznie oczy. Mój wzrok powoli zaczynał przyzwyczajać się do mroku, więc widoczność w jakimś stopniu stała się wyraźniejsza, co i tak za cholerę nie pozwoliło mi na odszukanie Amelii. W chowanego nie mam zamiaru się z nią bawić.
Na szczęście nie musiałem. W końcu dostrzegłem sylwetkę dziewczyny, siedzącej na krześle w szatni, z brodą opartą na dłoni. Zawahałem się przez chwilę i przystanąłem w pół kroku. Jeszcze możesz się wycofać i wrócić do planu A, jakim jest zamknięcie jej tutaj – szepnęło coś w mojej głowie. Tak, to zdecydowanie był ten złośliwy głosik, któremu niejednokrotnie udało się namówić mnie do spełnienia tego gorszego wariantu. Wziąłem głęboki oddech i zapukałem w drzwi pomieszczenia, by zwrócić na siebie uwagę dziewczyny.
– No – westchnąłem, zaciskając zęby. – Postaram się być w miarę miły i przez te pieprzone kilka godzin znosić ciebie i... – dodałem, spuszczając wzrok z dziewczyny. Zdania nie dokończyłem, gdyż w porę zdążyłem ugryźć się w język. Gdybym spróbował, cały czar bycia miłym prysłby w jednej sekundzie. I tak nie wierzę, że przeszło mi to przez usta.
Amelia? :')
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz