Sama nie wiedziałam, co było gorsze – burza czy zasrany Daniel. Obydwu nienawidziłam w tamtej chwili w porównywalnym stopniu. Herringa, bo irytował, śmiał się w ten swój denerwujący sposób i, no cóż, po prostu był. A z kolei burzy, ponieważ sprawiła, że wysiadł prąd, co równało się kompletnej ciemności, która przyprawiała mnie o nieprzyjemne dreszcze. W dodatku zostałam kompletnie sama z Kit Katem i rozlanym na kolanach meszem, nadal siedząc po turecku jak ostatnia ciota. Będąc szczerą, w pierwszej chwili, gdy zauważyłam, że Daniel postanowił odejść od boksu, miałam ochotę go zatrzymać, jednak w porę się powstrzymałam i tym samym nie naraziłam się na kolejne zgryźliwe uwagi.
Ciężko wzdychając, podniosłam się z miejsca i starając się nie naświnić za bardzo na korytarzu, ruszyłam do paszarni, by zgarnąć z siebie tą lejącą maź w miejscu, gdzie nie będzie to robiło większej, a w zasadzie żadnej różnicy. W końcu, tam zawsze wszystko było upaprane i usłane najróżniejszymi paszami – poczynając na owsie, kończąc na cholernie drogim Havensie.
Z niesmakiem na twarzy i zupełnie na oślep chwyciłam pierwszy lepszy ręcznik, pozostawiony na boku przez, zapewne, jednego ze stajennych i zaczęłam ścierać z siebie resztki meszu. Lepkie gówno. Co mnie w ogóle naszło, żeby tak urozmaicać Kit Katowi dietę? Przecież to nie tak, że czegokolwiek mu brakowało. Niczego jednak nie miałabym sobie za złe, gdyby nie Herring i jego krzywe nogi, które, oczywiście, musiały wpaść wprost na mój żłób.
- Halo? – Oho, o wilku mowa. Drzwi paszarni uchyliły się lekko, wpuszczając do środka snop światła latarki, który na dobre parę sekund pozbawił mnie wzroku.
- Nie świeć mi tym po oczach, dobrze się czujesz? – warknęłam, chowając twarz w dłoniach, dopóki wreszcie nie przesunął latarki w prawo.
- To rusz swój szanowny tyłek i jedź już do domu, bo jak widzisz nie ma prądu i raczej nie będzie sądząc po burzy panującej na zewnątrz – burknął, a w jego głosie mogłam wyczuć coś na wzór… Irytacji? Och, wspaniale. Choć raz to nie on wkurwi mnie.
- Jechać do domu? W taką pogodę? Chyba zgłupiałeś do reszty. Mój, jak to określiłeś, szanowny tyłek tu zostaje. – Miałam szczerą nadzieję, że mimo panującego w pomieszczeniu półmroku, Herring zobaczy malujący się na mojej twarzy cyniczny uśmiech. – Chyba nigdzie ci się nie spieszy, prawda? – zapytałam, odkładając ręcznik i mijając chłopaka w drzwiach.
Ruszyłam prosto do siodlarni, by móc wreszcie przebrać usyfione bryczesy i koszulkę. Zatrzymałam się dopiero przy swojej szafce, przyświecając sobie telefonem, otworzyłam kłódkę i odsunęłam się o krok, by ze środka wypadło wszystko, co tylko mogło. Szczęśliwym trafem, tym razem na ziemi znalazło się tylko ogłowie. Ostatnie porządki miały w tym swoją zasługę. Szybko znalazłam zapasowe ciuchy, po czym odwróciłam się na pięcie, by po raz kolejny natknąć się na Daniela.
- Czy mógłbyś za mną nie łazić? Muszę się przebrać, bo jakiś cymbał wylał na mnie mesz, a tak się składa, że nie mam ochoty ściągać spodni, a tym bardziej koszulki, na twoich oczach – powiedziałam, blokując ekran i zdając się tylko na latarkę w ręku chłopaka.
- Faktycznie, o niczym innym nie marzę – bąknął, a ja bez problemu mogłam przywołać w głowie obraz jego wywracającego oczami.
- Tak też myślałam. A teraz, jeśli mógłbyś zostawić mnie na dwie minuty samą, byłabym niezmiernie wdzięczna.
- Uwierz, że gdyby nie to, że rodzice by mnie zamordowali, już dawno zamknąłbym bramę i miał kompletnie w dupie to, że tu jesteś - warknął, sprawiając, że na moje usta po raz kolejny wpełzł uśmiech. Czyli jednak się gdzieś spieszył. Cóż za miły zbieg okoliczności.
- Jakiż to pech, że utknąłeś tu właśnie ze mną - wieloletnią klientką waszej stadniny oraz córką bardzo dobrych znajomych twoich rodziców. Ty biedaku - załkałam, kładąc rękę na piersi i przybierając zbolałą minę, która, stety niestety, nie zagościła u mnie na długo. - A teraz poważnie, stań... - zawiesiłam się na moment, chwytając za ramiona kompletnie zdezorientowanego Daniela - ...tutaj i nie wchodź do siodlarni przez dwie minuty. Dziękuję.
Posyłając mu ostatni uśmiech, zatrzasnęłam drzwi przed jego nosem, a sama skierowałam się na kanapę, gdzie porzuciłam swoje rzeczy. Usiadłam na miękkim materacu i ściągnęłam kolejno buty, skarpetki i bryczesy, po czym wciągnęłam na siebie czystą parę spodni. To samo zrobiłam z koszulką i byłam gotowa do wyjścia. Na koniec znów włączyłam telefon, by zobaczyć, gdzie co leży, poskładałam wszystkie rzeczy w kostkę, włożyłam je do foliowej reklamówki i schowałam z powrotem do szafki, notując sobie w głowie, by zabrać je, kiedy będę się zbierać do domu.
Gdy wyszłam na korytarz, mój wzrok natychmiast powędrował do Daniela, stojącego przy boksie Portosa. Wałach wystawiał ku niemu pysk, co chwila trącając chłopaka po ramieniu. Przeszło mi przez myśl, że być może było to jedyne stworzenie, które faktycznie lubiło obecność Herringa, jednak przed wypowiedzeniem kąśliwej uwagi powstrzymał mnie kolejny grzmot zwieńczony efektownym błyskiem pioruna. Zadrżałam lekko, zagryzając wargę. Nie bałam się burzy. Właściwie, to je uwielbiałam, naprawdę. Jedynym, co budziło we mnie strach, był fakt, że wszystko spowiła ciemność, za którą, nie ma co urywać, nie przepadałam.
I właśnie wtedy, do głowy przyszedł mi pomysł, na który w normalnych okolicznościach nigdy bym nie wpadła. A nawet jeśli, to prędzej strzeliłabym sobie w łeb niż podjęła się jego realizacji. Tym razem jednak sytuacja była wyjątkowa, a jak powszechnie wiadomo – drastyczne sytuacje wymagają drastycznych rozwiązań.
Mając w głowie właśnie ten cytat i tocząc wewnętrzny bój z samą sobą, powolnym krokiem skierowałam się do miejsca, w którym stał Daniel. Naprawdę nie chciałam tego robić, mówić i, przede wszystkim, pamiętać, dlatego też obiecałam sobie, że jak najszybciej zaproszę do siebie Heather i razem utopimy smutki w butelce whiskey. A gdy wreszcie zebrałam się w sobie…
- Proponuję zawieszenie broni. Tylko na ten wieczór.
Daniel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz