Ten dzień był jednym z tych, których najbardziej nie znosiłem w całej mojej życiowej rutynie. Dzień, w którym miałem ochotę wyjechać gdzieś daleko, z dala od wszystkich ludzi, próbujących wejść mi na głowę i spierdolić wszystko tak, jak to się stało dzisiaj. Nieobecność rodziców w jakiś sposób zaczynała mnie powoli przytłaczać. Jeszcze jeden dzień, powtarzałem sobie, mimo że moje uczucia co do powrotu ,,ukochanej" matki nadal były mieszane. W tej kwestii nic a nic się nie zmieniło. Jakby tego było jeszcze mało, Portosa też coś ugryzło. Trening, który najpierw miał być dość luźną jazdą na cavalletkach i niskich krzyżakach, zamienił się w totalny chaos. Nie mogłem go uspokoić, płoszyło go dosłownie wszystko, już przy czyszczeniu rozsyłał dookoła swoją jakże niespokojną aurę, a wszystko to tylko pogłębiło się po zajęciu przeze mnie miejsca na jego grzbiecie. Wyrywanie, baranki i nagłe odpały do dzikiego galopu. Po prostu świetnie. Dlatego trening zakończył się jedynie na kilku kółkach galopu poprzedzonych wieloma próbami bezskutecznego siłowania i batów. Czyżby jednak lekkie zaniedbanie intensywniejszych treningów podczas nieobecności trenera i rodziców było błędem? Szczególnie w przypadku dość temperamentnego sportowego konia? Nie, wcale, skąd w ogóle taki pomysł?
Ten dzień był jednym z tych, w których udawałem się wieczorem nad jezioro aby przemyśleć to i owo. W samotności, bo tak myślało mi się najlepiej, a i nie lubiłem gdy ktoś widzi mnie w takim stanie. Co to to nie.
Zanurzyłem dłoń w tylnej kieszeni spodni. Są. Co pomaga w przemyśleniach? W każdym razie, co pomaga w przemyśleniach MNIE? Papieros w ustach i dym sączący się z fajki są w pewnym sensie relaksujące, lubię to, czasem.
Zamknąłem boks Portosa, mierząc w jego kierunku poirytowanym spojrzeniem.
– Wal się – mruknąłem i spojrzałem na zegar wiszący nad drzwiami prowadzącymi na zewnątrz stajni. Dwudziesta trzydzieści cztery. Świetnie, o tej pory raczej każdy z jeżdżących opuszcza już stadninę, a więc i ciekawskie oczęta nie powłóczą za mną nad jezioro.
Ruszyłem szybkim krokiem, gasząc światło na stajennym korytarzu. Nikogo nie było w środku, a stajenny zapewne kręci się gdzieś na dworze i ściąga ostatnie konie z karuzeli. Ja sam ruszyłem w stronę obranego mi na samym początku celu – niewielkiego pomostu nad pobliską wodą. Cały czas, idąc w kierunku jeziora, obracałem w lewej dłoni czarną zapalniczkę.
– Ty palaczu – mruknąłem sam do siebie, a na moją twarz wkradł się niewielki uśmiech. Ta, śmieję się sam z własnych żartów, o ile można to nazwać żartem.
*
Ukucnąłem na drewnianym pomoście, wydobywając z tylnej kieszeni paczkę papierosów. Pojedyncze sztuki ubywały w dość wolnym tempie, zważywszy na to, że – jak już wcześniej wspomniałem – rzadko mam w zwyczaju palić. Fajka spoczęła w moich ustach, a już po chwili, z buzi wydobył się szarawy dym, ginący wśród gęstniejącej dookoła ciemności.
Znieruchomiałem na chwilę, słysząc niepokojący mnie szelest w odległości kilkuset metrów. Uchyliłem w nieznacznym stopniu głowę w kierunku dziwnego dźwięku, świecąc w tamtą stronę latarką z telefonu. Szelest – jak mniemam – wydał rower, który właśnie rzucił mi się w oczy, postawiony nieopodal jednego z drzew.
Czułem na sobie cudze spojrzenie, miałem tylko nadzieję, że to nie jakiś seryjny zabójca, który chce wepchnąć mnie do jeziora, no bo – jakby nie patrzeć – ma do tego świetne warunki. Zważywszy na to, że znajduję się na krawędzi pomostu. Osoba ta, jednak, nie miała najwidoczniej w planach ruszenia w moją stronę, ba - nie próbowała się nawet odezwać.
– Wiem, że tam jesteś – mruknąłem, odwracając głowę w stronę postaci. – Zauważyłem rower – dodałem, widząc na samym końcu pomostu jakąś dziewczynę. Uniosłem nieznacznie prawą brew, a na moją twarz wkradł się tajemniczy uśmieszek. A więc to to jest ten tajemniczy zabójca?
Wstałem i dopaliłem w szybkim tempie papierosa, który do tej pory spoczywał w moich ustach. Dym po raz ostatni wydobył się z moich ust, a ja ruszyłem w stronę dziewczyny. Interesowało mnie, co tutaj robiła, zważywszy na to, że było już dość późno.
– Jestem Daniel – mruknąłem, mierząc dziewczynę w całej okazałości zaintrygowanym spojrzeniem. – A ty? – dodałem spoglądając prosto w jej ciemne oczy. Ciężko stwierdzić tak w sumie, teraz wszystko – jakby nie było – skryte zostało ciemnością.
– Astrid – powiedziała cicho, wkładając jedną z dłoni do kieszeni spodni.
– Cóż, następnym razem przyjedź trochę wcześniej, to może też załapiesz się na jedną. – Widząc na twarzy dziewczyny zmieszanie połączone z niepewnością co do wypowiedzianych przeze mnie słów, wyjąłem z paczki fajek, spoczywającej w kieszeni moich jeansów, papierosa i przyłożyłem go do ust, po czym znowu schowałem. Na twarzy Astrid nadal pozostawał ten sam wyraz twarzy, przez co i ja stałem się nieco zdezorientowany. – Tak tylko mówię – wzruszyłem ramionami, widząc, że najwidoczniej czuła się tym moim nagłym najściem nieco skrępowana.
Astrid?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz