Matka uznała że pora wyprowadzić się z Costa Teguise na Lanzarote prosto do Little Amwell w Anglii. Myślałam że ją zabiję. Po raz pierwszy miałam ochotę sie kłócić. Dziadek zostawił nam wiele w spadku a mama chciała czegoś... Małego. Josse (czyt. Hosse bo w Hiszpanii zamiast J mówi się H) jednak był wychowany pod okiem bogatego Cesara Manrique więc jemu nie przeszkadzały luksusy. Siedziałam w nowym domu na łóżku w swoim nowym pokoju i powoli głaskałam Blance. Kotka zadowolona mruczała. Ktoś zapukał.
- Mogę wejść Delfi? - usłyszałam głos brata.
- Jasne - burknęłam.
Drzwi się uchyliły i do pokoju wszedł szatyn. Mój brat nie wiadomo po kim odziedziczył czarne włosy i niebieskie oczy. Powoli usiadł na krześle obok biurka.
- Arreciffe dojechała już do stajni - oznajmił.
- To ja lecę zobaczyć co u niej. Powiedz ojcu, ok Alejandro? - uniosłam brew.
- Ok, ok. Tym razem nie zapomnę - zaśmiał się chłopak.
Uśmiechnęłam się i ubrałam w strój do jazdy konnej. Spojrzałam na ekran telefonu. 11 wiadomości od mamy i 1 od Tiny. Naturalne że Tina uczyła mnie języków. A matka postanowiła że od teraz tylko w domu komunikujemy się po hiszpańsku a poza nim po angielsku. Idiotka. Westchnęłam.
- I wpuść matkę do domu bo znowu zamknęłam jej drzwi przed nosem - mruknęłam niechętnie a brat mnie przytulił.
- Odezwała się ta która nie znosi buntowników - połaskotał mnie po brzuchu.
- Taaa... To pa - wyrwałam się z jego objęć i pobiegłam do tylnych drzwi.
***
Przypięłam rower do słupka i wbiegłam na teren stajni. Po krótkim zapoznaniu z tym gdzie jest hala, karuzela, pastwiska, siodlarnia itd. odszukałam boks Arreciffe. Łaciata klacz ze spokojem przeżuwała owies. Jak widać matka o nią zadbała podczas podróży przyczepą. Jednak klacz cała była z błota. Wyjęłam swój sprzęt do czyszczenia koni i po półgodzinnym czyszczeniu, białe miejsca aż lśniły. W siodlarni odszukałam swoje siodło, ogłowie oraz czaprak. Osiodłaną klacz wyprowadziłam ze stajni a podwórze i wsiadłam na nią.
***
Las był ogromny i chyba się zgubiłam. Już drugi raz przejeżdżałam obok tego samego zwalonego pnia.
- Ch*lera... - mruknęłam.
Nagle w lesie usłyszałam trzask łamanych gałęzi i spośród drzew wyjechał jakiś chłopak.
- Zgubiłaś się panienko? - uśmiechnął się a jego białe zęby błysnęły.
Szczerze? Nie robił na mnie wrażenia. Gdyby Alejandro nie był moim bratem, to w nim bym się zakochała a nie w nowo przybyłym.
- Można tak to ująć. Jestem Delfina - odparłam.
- Oczywiście... Ja jestem Daniel. Daniel Herring - uśmiech nie schodził mu z gęby.
Uniosłam brew.
- Więc znasz drogę do stadniny? Zaprowadziłbyś mnie? - zapytałam.
Daniel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz