-Squaw, kochaniutka - odezwałam się cicho, taksując wzrokiem wygląd mojej klaczy, który prezentował się gorzej niż fatalnie. Mokra, spocona sierść, pozlepiane błoto na kopytach oraz grzywa powykręcana we wszystkie strony mówiły mi, że dzisiejszego popołudnia jednak nie będę miała wiele czasu wolnego. - Wiesz, że o wygląd trzeba dbać, prawda? - spytałam, podchodząc do jej pyska. Położyłam delikatnie dłoń na jej chrapach i spojrzałam ze zmarszczonymi brwiami w mądre, ciemne ślepia klaczy. - To błoto i brud są zupełnie nieatrakcyjne - kontynuowałam, jeżdżąc wzrokiem po całej posturze Squaw. Sklejki utworzyły się na całym jej zadzie, w grzywie oraz na nogach, nie wspominając już o kopytach, które prezentowały się jako jeden wielki koszmar czystych ubrań. Westchnęłam pod nosem i ponowie spojrzałam w oczy swojej klaczy. - Oczywiście, to nie Twoja wina - zapewniłam, cmokając ją w chrapy. W odpowiedzi klacz prychnęła cicho i szturchnęła mnie pyskiem w ramię, po czym znów spojrzała się na mnie jak na chorą psychicznie. - Przecież nie mogłaś sama wrócić z pastwiska, kiedy zaczęła się ta okropna ulewa. - Mruknęłam, poklepując klacz po jej karku. Squaw zarzuciła głową, jakby chciała w ten sposób pokazać, że w pełni zgadza się z moimi słowami. - To wszystko przez tego pieprzonego stajennego, który nie potrafi spojrzeć na pierdoloną pogodynkę. - burknęłam pod nosem, po czym posyłając klaczy ostatni uśmiech, wymaszerowałam z jej boksu w poszukiwaniu szczotek, którymi byłabym w stanie choć trochę ogarnąć ten bałagan, który ni stąd ni zowąd stał się moim wierzchowcem. - Uosobienie cebulactwa i lenistwa w jednym, - Zadrwiłam pod nosem w stronę stajennego, który aktualnie siedział za wiązką siana i popijał trzecie lub czwarte piwsko. - A potem się dziwią, że konie są jakieś nie swoje. Skoro żyją w takim otoczeniu, nic mnie już nie zdziwi. - Zakończyłam niezadowolonym prychnięciem, gdy znalazłam się u progu siodlarni. Weszłam sprężystym krokiem do pomieszczenia, natychmiastowo znajdując swoją szafkę, skąd zgarnęłam szybko skrzyneczki do pielęgnacji. Tak samo szybko, jak weszłam, ewakuowałam się z pomieszczenia, ponownie mijając pijanego stajennego, po czy skierowałam swoje kroki w stronę mojej ostoi spokoju - Squaw,
- Słyszałem to. - Wybełkotał mężczyzna, pomiędzy chluśnięciem kolejnego łyka piwa a beknięciem, bo, jak to się mówi, przyjęło się. - Wszystko - dodał. Zmierzyłam go lodowatym spojrzeniem z tego typu, od których się zamarza, i burknęłam z równym chłodem w głosie:
- Miał pan słyszeć. - Zadrwiłam, wchodząc do boksu mojego wierzchowca. Spojrzałam na Squaw, której wzrok był jednoznaczny. - No co? Gdyby nie ten palant nie wyglądałabyś jak obraz nędzy i rozpaczy. - Mruknęłam cicho, strzelając palcami. - No, to jakby powiedziała ciocia, lasso w dłoń i na koń, tak? - Zaśmiałam się pod nosem i zabrałam się do roboty.
***
Po tym, jak moja mała klaczka była czyściutka i pachnąca - tym razem nie chmielem, wróciłam do siodlarni, żeby odnieść swój sprzęt. Kiedy przekroczyłam próg ciemnego pomieszczenia pełnego różnorodnymi zapachami, moje oczy przykuł łuk leżący niedbale w rogu pomieszczenia, któremu wiernie towarzyszyła reszta sprzętu, bardziej typowa jeśli o jeździectwo chodzi. Zaciekawiona wróciłam do stajni, przyglądając się po kolei boksom, które do teraz stały puste. W jednym z nich siedziała dziewczyna, która pieczołowicie szczotkowała swojego pupila. Uniosłam lekko brwi i oparłam się na przegrodzie. Słyszałam, że miał przyjechać świeży towar. Postanowiłam więc, jak raz w swoim nędznym życiu, być miłą. Albo chociaż poudawać.
- Ten łuk, w siodlarni - odezwałam się, zaplatając przedramiona na piersi - jest Twój?
Jean?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz