+

Archiwum

Etykiety

Aleksandra (2) Alexandra (2) Allijay (2) Amelia (11) Ashley (9) Ashton (2) Aspen (6) Astrid (2) Aviana (1) Carmen (7) Carter (2) Cole (7) Cruz (1) Damien (2) Daniel (16) Delfina (2) Dezydery (1) Eden (3) Eleonora (2) Elizabeth (2) Gabrielle (3) Giselle (2) Gwen (3) Harry (3) Heather (6) Igor (1) Iris (1) Jack (2) Jean (1) Josephine (2) Leo (2) Liam (1) Luke (1) Maxine (3) Naomi (1) Naomi Sullivan (1) Nowa postać (50) Olivier (2) Raven (1) Rebeca (1) Skylar (1) Sophie (2) Steven (1) Thomas (2) William (1)

Popularne posty

Od Gwen

Siedziałam w pick up'ie już od dobrych piętnastu minut czekając aż matka się zbierze do wyjścia i w końcu zabierze mnie do nowej stadniny. Stroiła się przed lustrem dopasowując kolor apaszki do koloru butów i torebki, co chwilę zmieniając do tego jakąś część garderoby i narzekając na wszystko dookoła. Znając ja za chwilę wyjdzie z domu z uśmiechem wiecznie przyklejonym do twarzy, wystrojona jak papuga polująca na nowego partnera i wymalowana tak, że rodzona matka by jej nie poznała.
Słyszałam, jak Svietlana ze zniecierpliwieniem tupie nogą w przyczepie i co jakiś czas rży, pewnie kręcąc do tego głową ze dezaprobatą. Wcale jej się nie dziwiłam. Na jej miejscu pewnie dostałabym już szału i próbowała rozwalić drzwi od przyczepy, byleby tylko wydostać się na zewnątrz i trochę się poruszać.
Kiedy matka wyszła z domu, jęknęłam na jej widok i zakryłam twarz dłońmi. Pomarańczowa spódnica do kostek, czarny golf, zielona torebka i różowe buty mówiły same za siebie i aż krzyczały "Patrzcie, ja tu jestem! Zwróćcie na mnie swoja uwagę i doceńcie mój wygląd!". Wsiadając do samochodu i zamykając jego drzwiczki przytrzasnęła sobie spódnicę, ale nie zwracając na to uwagi, włożyła kluczyk do stacyjki i odpaliła pojazd. Ruszyła samochodem wzdłuż ulicy, nie patrząc na pasy, znaki, krawężniki i totalnie olewając kolory świateł. Często się zastanawiałam, kto dał tej kobiecie prawo jazdy i jakim cudem je zdała (o ile w ogóle zdała). Chyba musiała dać komuś dużą łapówkę albo postraszyła go swoją kolekcją martwych dyń stojących na tarasie i nie chcąc dalszych konfrontacji z tą kobietą, ktoś po prostu dał jej ten kawałek plastiku. Sama miałam go od dwóch lat, ale rzadko z niego korzystałam, częściej jeżdżąc na rowerze lub chodząc.
- Skarbie, a gdzie my tak w ogóle mamy jechać? - zapytała Hanna odrywając wzroku od jezdni i machając jakiemuś znajomemu jadącemu na rolkach. W efekcie ta osoba wpadła na słup, a matka prawie wjechała na trawnik sąsiadów.
- Mamy jechać do stadniny w Amwell. Ostatnio o tym rozmawiałyśmy. - wycedziłam przez zęby.
- A tak, rzeczywiście. To właśnie tam była ta dobra kawa, którą piłam z właścicielami tego ośrodka, prawda?
Miałam ochotę się zastrzelić. Pojechałyśmy wtedy sprawdzić, czy będą tam dobre warunki dla konia, a ona zapamiętała stamtąd tylko jakąś kawę z mlekiem? Dziwiłam się, że z takim podejściem matki w ogóle udało na się coś wtedy załatwić. Chociaż to w sumie ja rozmawiałam z właścicielem, podczas gdy matka gawędziła przy kawie z jego żoną o nowych sposobach haftowania chusteczek i o wpływie zabijania wielorybów na środowisko. 
- Prawda - sarknęłam pod nosem podpierając głowę na ręce.
- A wzięłaś konia i cały sprzęt dla niego? - zapytała całkowicie ignorując ton jakim jej odpowiedziałam.
Odwróciłam się na siedzeniu i spojrzałam na tył samochodu. Wszystko tam było - a przynajmniej tak mi się wydawało. Przyczepa z koniem spokojnie jechała za nami, takim samym tempem jak my.
- Wzięłam - potwierdziłam wyglądając za okno.
- Myślisz, że dzisiaj też mi się uda napić kawy i porozmawiać z Samanthą?
- To wy już jesteście po imieniu? - odwróciłam się w stronę matki, a szczere zdziwienie wdarło się do mojego głosu, moje brwi wywindowały z górę.
- Powiem Ci, że Samantha to przeurocza kobieta. Naprawdę miło mi się z nią rozmawiało, więc mam nadzieję, że będzie miała dość czasu, aby uciąć sobie ze mną krótką pogawędkę. O! Patrz króliki! - 
Rzeczywiście, te małe zwierzątka biegały po polu obok, a kobieta wpatrywała się w nie jak w ósmy cud świata. - Czyż one się są słodkie?
- Są słodkie. Szczególnie wtedy, jak tata zrobi je ze śliwkami - burknęłam pod nosem nie mogąc uwierzyć w to, jak moja rodzicielka może być dziecinna.
- Czyli jednak był w kuchni - stwierdziła ściągając brwi i zaciskając usta w wąską linię. Mocniej zacisnęła ręce na kierownicy.
- A kto tak powiedział? Mógł je równie dobrze przygotować w garażu, a później wrzucić na grill'a. 
- Ale musiał wziąć składniki, a one znajdują się w KUCHNI.
- A może to ja mu je przyniosłam?
- Przestępczość zbiorowa - prychnęła kobieta pod nosem dociskając pedał gazu.
Przed nami pokazał się zarys stadniny. W oczy od razu rzucał się duży budynek stajni, jak również ogrodzenia pastwiska, parkuru, czworoboku i placu. Wszystko to otaczały pola i lasy. Widok jak z obrazka.
Zaparkowałyśmy na parkingu i wysiadłyśmy z samochodu. Przeciągnęłam się i związałam włosy w luźnego koka, z pod którego uwolniło się parę rudych, niepokornych kosmyków wałęsających się na około mojej twarzy. Odgarnęłam je ręka do tyłu i podeszłam do tylnych drzwiczek samochodu. Wyciągnęłam stamtąd teczkę z papierami i wcisnęłam ją w ręce matki.
- Idź to zanieś do biura. Tam powinni być właściciele i im to oddaj. Jakby coś, jest to dokumentacja Svietlany i jej papiery - powiedziałam wygrzebując uwiąz z pomiędzy szczotek i smarów do kopyt.
- Myślisz, że oni nie wiedzą co to jest?
- Raczej obawiam się, że Ty nie wiesz co to jest.
Matka prychnęła tylko coś pod nosem i spojrzała na mnie. 
- Poradzisz sobie z tym wszystkim sama? - przerzuciła wzrok na siodło, ogłowie, skrzyneczki ze szczotkami i różnymi specyfikami dla koni jak i również na samego konia.
- Tak mamo. Nie jestem jakimś chucherkiem, żeby nie unieść...
- Chłopcze, podejdźże tu - zawołała kobieta w stronę jakiegoś chłopaka unosząc wysoko rękę i pstrykając palcami. Zakryłam oczy dłonią i miałam ochotę spalić się ze wstydu. Świetne początki, nie ma co.
Podszedł do nas i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Dzień dobry, czy mógłbym w czymś paniom pomóc? -zapytał uprzejmie.
Kobieta objęła mnie ramieniem i spojrzała na mnie z czułością.
- Moja mała Gwendolinka musi te wszystkie rzeczy sama zanieść do stajni i obawiam się, że nie da rady. Czy mógłbyś jej w tym pomóc? - Skinął głową, na co matka od razu ode mnie się odsunęła i prawie biegiem ruszyła do biura stajni.
Podszedł do tyłu pick up'a i wyciągnął z niego 2 pary ochraniaczy. Spojrzał się na nie, a potem przeniósł wzrok na mnie.
- Gwendolinka? - zapytał z kpiącym uśmieszkiem przekrzywiając głowę.
- Gwen. I niech Bóg Cię broni przed nazywaniem mnie inaczej - syknęłam mrużąc oczy rzucając w jego stronę derkę i czaprak.
- Okej, okej - roześmiał się łapiąc dwie rzeczy w locie - Gwen, przyczajony borsuku. 
- A Ty jak masz na imię, dowcipnisiu? - zapytałam zakładając ręce na piersi i obrzucając go spojrzeniem godnym bazyliszka.
- Dezydery Jonasz Konarski - powiedział dumnie wypinając pierś i kłaniając się w pas.
- W takim razie zasuwaj z tym do stajni, Dyzio.

<Dezydery?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



Szablon dostosowany do przeglądarki internetowej Google Chrome. ©Agata | WS | x x.