Przyznam szczerze, byłam nieco zmieszana, a w sumie trochę mnie wryło w ziemię, kiedy Daniel zaczął ściągać spodnie. Z otępienia wyrwała mnie dopiero wypowiedź chłopaka. Więc wyszłam szybko z szatni, tłumacząc się przymusem odwiedzenia Danse Macabre, ale i tak to tylko wymówka. Niby nie powinnam tak reagować, przecież mam trzech braci, no ale to nie to samo.
Po chwili stałam już przy swojej klaczy, gładząc ją lekko po szyi i bawiąc kosmykami jej ciemnej grzywy. Widać było, że folblutce się to podoba, w końcu to nie czyszczenie, dlatego pozwalała mi na to. Odwróciłam głowę w stronę okna, po którym spływały strugi deszczu. Tak paskudnej pogody nie widziałam już dawno. Wcale nie spieszno mi było do wyjścia, z każdą chwilą padało coraz bardziej. Zanim dotarłabym do domu minęłoby jakieś dwie godziny, a w taką pogodę wcale mi się nie uśmiechały spacery.
- Przeczekam... - mruknęłam sama do siebie.
Zadzwoniłabym po tatę, ale wiem, że na niego nawet nie ma co liczyć. Nie wiem co musiałoby się stać żeby raczył po mnie przyjechać, ale zwykły deszczyk raczej go do tego nie przekona.
Nadal wlepiałam mętny wzrok w okno, dlatego kiedy przyszedł Daniel nie od razu go zauważyłam
- Znów się spotykamy. - odezwał się, posyłając mi uśmiech. Naprawdę podziwiałam go za to, że jest taki pozytywny, że potrafi taki być. Zazdroszczę mu tego bardzo. - Jedziesz do domu? - zapytał.
Spojrzałam przelotnie na okno i jęknęłam w duszy. Z każdą minutą coraz gorzej.
- W sumie to... nie wiem. - w pierwszej chwili miałam powiedzieć, że tak, jednak w ostateczności odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Daniel uniósł brwi, nieco zdezorientowany moją wypowiedzią. W sumie to się nie dziwię, jak można nie udzielić jasnej i prostej odpowiedzi na, tak łatwe pytanie.
- To znaczy... mój ostatni autobus uciekł i albo będę wracać na pieszo do domu w tę ulewę albo poczekam aż nieco przejdzie - wyjaśniłam po chwili.
- Albo pojedziemy rowerem do mnie i podwiozę cię autem, to też jakieś wyjście - ruszył ku wyjściu i znowu się do mnie uśmiechnął, a ja zaczęłam się zastanawiać z jakiego powodu jest dla mnie miły. Przecież nigdy nie byłam dla niego specjalnie uprzejma. - Idziesz? - spytał.
Nie zastanawiałam się długo, szybko wyskakując z boksu Danse Macabre.
- Idę. - potwierdziłam, doganiając go.
Wyszliśmy na zewnątrz, a mnie aż przytłoczyło. Było jeszcze bardziej zimno i jeszcze bardziej mokro niż przypuszczałam. Otuliłam się szczelniej bluzą, co i tak dużo mi nie dało, bo materiał był tak cienki, że, mimo iż byliśmy na deszczu może ze dwie minuty, już doszczętnie przemokła. W dodatku zerwał się silny wiatr, co jeszcze wzmogło uczucie przemarznięcia.
- Przyjemny wieczór. - Daniel nie tracił swojego humoru.
- Och tak, bardzo. - odparłam sarkastycznie.
Powlekliśmy się, no dobra, tylko ja się wlekłam, w stronę jakiejś szopy, która posłużyła chłopakowi jako garaż. Wyciągnął z niej czarny rower.
- Wsiadaj. - uśmiechnął się.
Spojrzałam na pojazd nieco niepewnie, zupełnie jakby zaraz miał mnie zjeść czy coś...
- Tylko nas nie zabij, okej? - powiedziałam, zajmując miejsce na bagażniku.
- Postaram się. - zażartował w odpowiedzi, uśmiechnęłam się ale jakoś mi nie było do śmiechu.
Droga nie trwała długo, ale zdążyłam przez ten czas cała zmoknąć, przemarznąć i zdrętwieć. Najgorsze było jednak kto, że rower podskakiwał na wybojach i kamyczkach, a ja razem z nim, prze co nieco potłukłam sobie niektóre części ciała. Po chwili, na szczęście, już byliśmy na miejscu.
- Było aż tak źle? - zapytał mnie chłopak, kiedy zsiadłam z roweru.
Spojrzałam na niego trochę oszołomiona.
- Zależy jak na to spojrzeć. No bo żyjemy. Ale boli mnie tyłek. - stwierdziłam śmiertelnie poważnie.
Daniel wybuchnął niekontrolowanym śmiechem i poszedł odprowadzić rower.
- No co? - burknęłam.
- Nic. Nigdy nie spodziewałem się, że... - machnął ręką lekceważąco - Zresztą, nie ważne. Chodź.
Nie wnikałam o co mu chodziło i tylko poszłam za nim, tak jak mi powiedział.
Zajęłam miejsce z przodu na miejscu pasażera. Pomruk zadowolenia wydobył się z moich ust, kiedy wreszcie mogłam ułożyć się w miarę wygodnie, choć mimo wszystko było mi zimno. Daniel chyba zauważył, że cała się trzęsę, bo podkręcił ogrzewanie w samochodzie.
Jechaliśmy we względnej ciszy, tylko radio grało w najlepsze, więc wyjęłam z kieszeni telefon, sprawdzając czy przypadkiem ktoś do mnie nie dzwonił, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Mimo wszystko wysłałam SMSa do Luke'a z pytaniem czy wszystko u nich w porządku. Sama bym do nich zadzwoniła, ale nie odbiorą telefonu, a z całej trójki tylko Luke mi odpisze. I po co im są te komórki? Daniel próbował spojrzeć na ekran.
- Patrz na drogę. Chciałabym jeszcze trochę pożyć. - powiedziałam pół żartem pół serio.
- Znów pracujesz? - zapytał.
- Tak, jako pełnoetatowa opiekunka do dzieci. - powiedziałam, a po chwili jeszcze wyjaśniłam -Tylko sprawdzam, czy moi bracia jeszcze żyją.
Daniel sprawiał wrażenie, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale zrezygnował w ostatniej chwili. Tylko zerkał od czasu do czasu moim kierunku, co było trochę denerwujące. Może jestem jakaś dziwna, ale naprawdę nienawidzę, kiedy ktoś na mnie patrzy. Szczególnie wtedy, kiedy jestem w tak okropnym stanie jak teraz i wyglądam jak przemoczony kurczak.
- Co? - zapytałam.
- Nic. Po prostu zastanawiałem się, dlaczego jesteś kolejną dziewczyną, która mnie nie znosi. - odparł lekko.
Z całej siły próbowałam nie wybuchnąć śmiechem. Że co? Takie wrażenie sprawiam?
- To prawda, że niektóre ze starszych dziewczyn w stajni cię nie znoszą ale ja nie należę do tej grupy.
- Nie? W taki razie do której? - poruszył znacząco brwiami.
- Do tych młodszych, które cię ubóstwiają, wiesz, jestem szefem twojego fanklubu. - zaśmiałam się, odgarniając z czoła mokrą grzywkę. - Skręć tutaj, dalej już pójdę. - dodałam wskazując na ścieżkę przecinającą las.
- Przecież cię odwiozę, skoro już tu jestem.
- Ale nie wyjedziesz, pewnie jest tam teraz straszne bagno.
Samochód zjechał na pobocze i zatrzymał się. Otworzyła drzwi, ale nie wysiadłam.
- Naprawdę bardzo ci dziękuję. W ramach rewanżu mogę ci kiedyś ustawiać drążki na treningu. - powiedziałam i wysiadłam.
Kilka minut później byłam już w domu. Evy nadal nie było, bo miała wrócić dopiero po weekendzie, a tata spał na kanapie w garniturze i poluzowanym krawacie. Okulary przekrzywiły mu się na nosie. Podeszłam do niego i zdjęłam mu je. Dlaczego z wszystkich cech jakie mógł mi przekazać odziedziczyłam po nim tylko jego wadę wzroku?
*~*~*
W niedzielę rano okazało się, że zamiast iść do kościoła , jak co tydzień, muszę pojechać na izbę przyjęć. Zadzwoniłam do Sylvi, żeby zastąpiła mnie w pracy, bo mogę się sporo spóźnić. Moja ręka strasznie krwawiła i już mi się skończyły bandaże. Pojechałam do szpitala, busem, bo tata nie chciał mnie odwieźć. Dobrze, że w niedzielę coś w ogóle kursuje, bo wtedy miałabym mały problem. Najpierw oczywiście stawiłam się w okienku przy recepcji. I , to również oczywiste, nie obyło się bez czekania w kolejce. Nie miałam się czym zając, bo wczoraj zgubiłam gdzieś telefon, zakładam, że gdzieś w stadninie , dlatego zajęłam się liczeniem płytek, którymi wyłożona jest podłoga. Szybko jednak zrezygnowałam z tego zajęcia i zaczęłam się rozglądać i kręcić, i wiercić. Ludzie patrzyli na mnie jak na wariatkę. Kiedy w końcu udało mi się wejść do gabinetu lekarza ten omal nie udławił się sokiem, kiedy mu powiedziałam, że ugryzł mnie koń. Nadal nie rozumiem co w tym śmiesznego... Nie obyło się bez szycia czym zbytnio się nie przejęłam. Nie pierwszy, i pewnie nie ostatni, raz mi się to zdarza i już dawno zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że jeżdżę na Mac dosyć... uszkodzona.
Od razu po szpitalu pojechałam do stadniny. Na pierwszą jazdę nie zdążyłam, ale mam szanse dotarcia na drugą. Dzisiaj byłam umówiona tylko z czworgiem dzieci, dlatego nie będzie dużo do roboty.
*~*~*
Mocno wkurwiona weszłam do siodlarni i wręcz rzucałam sprzętem, odkładając go na miejsce. Właśnie skończyłam ostatnią lekcję i miałam sama potrenować, ale nie wiem czy w tym stanie jest sens robić z Danse Macabre coś wymagającego. Znowu przyszła jakaś super-mama, przyprowadzając swojego syna, który miał mieć lekcję. Ale nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia co ona sobie wyobrażała, przyprowadzając jeszcze swojego drugiego trzyletniego synka i idąc sobie gdzieś na godzinę. Nigdy nie przejmowałam się dziećmi, które przychodziły wraz z rodzeństwem i patrzyły na lekcję, bo były z nimi rodzice, a ta głupia baba zostawiła swoje dziecko. Zorientowałam się dopiero wtedy, kiedy ten mały wbiegł na ujeżdżalnie, praktycznie pod końskie kopyta - ledwo zdążyłam go złapać. Koń się spłoszył i zrzucił drugiego chłopca. Nic mu się nie stało, ale jest już dziesięć minut po lekcji, a tej kobiety nadal nie ma!
Mrucząc i burcząc pod nosem niewyraźnie, pewne brzydkie słowa wyszłam z siodlarni, potrącając kogoś. Nawet nie wiedziałam kto to był, tylko rzuciłam krótkie "przepraszam" przez ramię. Chciałam przygotować Mac do treningu, ale muszę się zając tymi dziećmi, a przecież nie dam rady ogarnąć tej dwójki i jeszcze wrednej, rozwydrzonej klaczy. To nie realne! Mimo wszystko zawróciłam jeszcze do siodlarni , z zamiarem zabrania ekwipunku. A nóż się zjawi ta wstrętna baba.
- Cześć, Ashley. - usłyszałam za sobą czyjś głos. - Ile dzieci doprowadziłaś do płaczu dzisiaj?
Odwróciłam i zatrzymałam się tak nagle, że Daniel wpadł na mnie, przewracając mnie.
- Dziś nikt nie płakał, jeszcze. - odpowiedziałam, gramoląc się z ziemi.
- Jeszcze? - podał mi rękę, którą przyjęłam.
- No tak. Na razie daję radę, ale nie wiem ile jeszcze wytrzymam. - wyjaśniłam - Nie wiem, kiedy oni wreszcie zdadzą sobie sprawę, że nie jestem niańką.
Daniel, wiem, że słabe, ale strasznie się długo zbierałam :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz