Szłam zapełnionym korytarzem stajni, ze sprzętem Bucefała. Po drodze zobaczyłam jak jakiś chłopak czyści nową klacz w boksie. Była dwa razy większa od koni które zazwyczaj widywałam, więc zaciekawiona spojrzałam do środka.
Chłopak powoli czyścił klacz i mogłabym przysiąc że gdyby nie miał w ręku szczotki wyszłoby na to samo. Więc z moją niewyparzoną gębą nie mogłam się powstrzymać i spytałam:
- To twoja bestia? - chłopak odwrócił się w moją stronę.
– Nie nazwałbym Casey bestią – mruknął.
– No ej, sorka – przeprosiłam szybko. – Ale ta klacz to gigantka. Perszeron?
– Nie do końca – odparł. – Cas to mieszaniec. Ale ma dużo po ojcu.
– Weź lepiej dwie szczotki i rób to mocniej i szybciej – poradziłam mu. – Inaczej zajmie ci to wieki.
– Jesteś instruktorką? – spytał z drwiną.
– Nie, ale widzę, że sobie nie radzisz. Rozczesz sklejki, ma ich pełno na brzuchu. - by podkreślić własne zdanie, wyciągnęłam rękę za boks i wskazałam na brzuch klaczy.
– Jestem nowy w temacie koni… Zazwyczaj tylko je oglądałem… Czasem jeździłem na lonży…- przyznał.
– To co tu robisz? Większość jeźdźców w Amwell nie jest zielonych. - zdziwiłam się.
– Nie chciałem tu być. Ale moja mama tak sobie życzyła…
– Jesteś całkiem miły, jak ci na imię?
– Steven.
– Gabrielle.
– Gabrielle? A mogę ci mówić Gabie?
– Tylko jak chcesz dostać z podkowy – zaśmiałam się.
Steven również się zaśmiał i faktycznie zaczął mocniej czyścić perszeronkę. Usatysfakcjonowana poszłam na drugą stronę stajni i położyłam swoje siodło i ogłowie uwalniając ręce od nieznośnego ciężaru. W sumie to nie wiedziałam co będę jeszcze robić więc tylko wyciągnęłam Bucefała z boksu i rozejrzałam się wokół. Nigdzie blisko nie było żadnej wolnej zapinki więc przeciągnęłam uwiąz przez kratę i zawiązałam mocny węzeł. Wyciągnęłam szczotki ze skrzynki i porządnie przeczesałam ogiera, mimo że miał tylko jedną sklejkę na łydce i nawet nie miał aż tyle zaschniętego błota pod kopytami jak to ma mieć w zwyczaju. Ubrałam go szybko i wyprowadziłam ze stajni. Zaskoczyła mnie nagła zmiana temperatury. Mimo że stajnia zazwyczaj była otwarta na oścież to i tak zdecydowanie było czuć nagły napływ gorąca.
Odwróciłam się słysząc ciężkie stukoty kopyt. Steven wyszedł trzymając niepewnie klacz za wodze. Zaciekawiona podeszłam do niego i zmierzyłam "ubiór" klaczy.
- Ey, mówiłeś że jesteś nowy w koniach, a tylko nie dociągnąłeś popręgu, krzywo założyłeś siodło i poprzekręcałeś ogłowie. - zaśmiałam się pogodnie i w przeciągu pięciu minut poodkręcałem mu wszystko. - Proszę.
- Dzięki.
- Co masz zamiar robić? - spytałam.
- No... jeszcze nie wiem. Pewnie będę stępował wokół ujeżdżalni. - stwierdził bez przekonania. Zamyśliłam się po czym zaproponowałam:
- Mógłbyś zabrać się ze mną w teren. Ja również niedawno tu przyjechałam, ale łatwo zapamiętuję trasy, więc myślę, że się nie pogubię. - zaśmiałam się.
<Steven? A weny wciąż brak>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz