Dzień zapowiadał się świetnie i byłam pełna pozytywnej energii. Słońce świeciło, pogoda dopisała, a ja miałam ochotę odwiedzić Shena i pojeździć trochę. Droga do ośrodka minęła mi nadzwyczaj szybko, może ze względu na mój entuzjazm. Tego dnia nic nie mogło pójść źle.
Przechodząc przez stajnię, zwróciłam uwagę na jedną z klaczy. Była piękna, jej wygląd jakoś niesamowicie przypadł mi do gustu. Od zawsze lubiłam otaczać się ładnymi rzeczami, zwracałam uwagę na ładne zwierzęta i ładnych ludzi.
Podeszłam bliżej. Klacz zarżała, ale była bardzo spokojna. Pogładziłam ją po pysku, lekko się uśmiechając.
– Ślicznotka z ciebie – mruknęłam pod nosem, bardziej do siebie niż do konia. Zabrałam rękę, jednak zahaczyłam o coś i moja złota bransoletka urwała się i spadła. Westchnęłam ciężko.
Akurat ona! Chociaż to była tylko zwykła biżuteria, posiadała dla mnie sporą wartość sentymentalną. Dostałam ją dawno temu od mojej mamy, kiedy jeszcze była normalna i chociaż trochę mnie kochała. Ten mały, złoty puzelek na cienkim łańcuszku był moim łącznikiem ze starym, lepszym życiem.
Postałam tak chwilę, nie wiedząc za bardzo co robić. Łażenie po boksach cudzych koni nie było najlepszym pomysłem, ale niespecjalnie wiedziałam, co innego mogę zrobić. Wciąż nieprzekonana, weszłam do boksu. Klacz zachowywała się bardzo spokojnie, jakby codziennie obcy ludzie włazili do niej i grzebali tuż pod kopytami.
Znalazłam jedynie rozerwany łańcuszek, tymczasem drobna zawieszka zniknęła na dobre. Zaczęłam się coraz bardziej denerwować. Ten dzień nie był tak piękny, jak myślałam rano. Nagle klacz zarżała cicho, a ja odwróciłam się, nieco przestraszona. Za mną stał chłopak, sporo wyższy ode mnie i, na oko, w podobnym wieku. Nerwowo odgarnęłam włosy z twarzy.
– Matko, przestraszyłeś mnie – wydukałam tylko, wyłamując sobie palce. Przez głowę przelatywało mi tysiące myśli, na czele z tym, że gość oskarży mnie o okaleczanie konia. Albo kradzież. Albo coś w tym stylu.
– Spokojnie. – Uśmiechnął się, ale wciąż był nieco powściągliwy. – Po prostu zastanawia mnie co robisz w boksie Livii?
Nieco się zaróżowiłam. Moja historia brzmiałaby raczej głupio – szłam sobie i tak po prostu wpychałam łapy do boksu żeby pogłaskać jego konia?
– Ja tylko… no, przechodziłam. I zwróciłam uwagę na twoją klacz, jest śliczna. Pogłaskałam ją, ale kiedy wyciągnęłam dłoń, urwała mi się bransoletka. – W ramach dowodu pokazałam mu zniszczony złoty łańcuszek.
– To się chyba już do niczego nie nadaje, co? – zapytał. Miałam wrażenie, że nieco bardziej się do mnie przekonał. Nie wyglądał też na złego. Odetchnęłam.
– Nie, raczej nie. Ale nie mogę znaleźć zawieszki.
– W porządku, pomogę ci. – Wszedł do boksu i razem ze mną zaczął go przeszukiwać. Nic to jednak nie dało, puzelka nie znaleźliśmy.
– Daj spokój, to bez sensu. I tak go nie znajdziemy – westchnęłam zawiedziona. Chłopak tylko na mnie popatrzył, uśmiechając się.
– Nie powinnaś się poddawać – powiedział, zupełnie spokojny. W pewien sposób podziwiałam jego upór, ale byłam już zirytowana całą tą sytuacją.
– Nie, to tylko bransoletka – mruknęłam z trudem. – Nic się przecież nie stało, zwykła biżuteria.
Nie była to dla mnie zwykła biżuteria, ale o tym chłopak nie musiał wiedzieć. Zresztą, nigdy nie lubiłam rozmawiać o tych wszystkich sentymentach z ludźmi, których właściwie nie znałam. No właśnie. Przecież ja go kompletnie nie znałam.
– Emmm… a jak tak właściwie masz na imię? – zapytałam, trochę zmieszana tym, że dopiero teraz wpadłam na to, żeby go o to zapytać. Zaśmiał się.
– Wybacz. Jestem Jack. – Podał mi dłoń, którą uścisnęłam.
– Jo.
Staliśmy tak przez chwilę, chyba nie bardzo wiedząc, co teraz zrobić. W końcu przemogłam się nieco.
– Przejedziemy się gdzieś? Chyba, że wolisz coś innego. W końcu jestem ci coś winna za tę pomoc.
Jack? Tak, wiem, długo to pisałam i jest beznadziejne, ale szkoła mnie zabiła, soraski :c
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz