Niewzruszona patrzyłam na to, jak Amelia wyrywa mi skrawek, nieco już pomiętego, papieru, choć nie powiem - trochę mnie to zaskoczyło. Dziewczyna odwróciła się, prawdopodobnie z zamiarem jak najszybszego oddalenia się. Czyli osiągnęłam swój cel, potrafię odstraszyć wyglądem. Jednakże ona ponownie odwróciła się w moją stronę, zupełnie jakby sobie nagle o czymś przypomniała.
- Wybacz – zaczęła swą wypowiedź, a jej ton był dość niepewny – Szukam jej od dłuższego czasu, myślałam, że stajenni znowu coś pomieszali i… I jestem trochę impulsywna – zaśmiała się nerwowo, a ja stwierdziłam impulsywność dało się wychwycić już na pierwszy rzut oka - W każdym razie, chyba nie miałyśmy okazji się poznać. Mam na myśli, tak oficjalnie. Jestem Amelia. A ty to… Ashley? Mam rację?
Amelia wyciągnęła do mnie dłoń, a ja jak ostatni kretyn, wpatrywałam się w nią tępym wzrokiem, nie wiedząc jak się w tym momencie zachować. Po kilku sekundach, które naprawdę trwały bardzo długo, zdecydowałam się jednak, że podam jej swoją rękę. A tak właściwie - dopiero wtedy ogarnęłam, o co może chodzić dziewczynie.
- Tak, masz rację. Jestem Ash. - odparłam, nie dając po sobie poznać, że w towarzystwie czuję się dosyć niepewnie. Mam nadzieję, że mimo moich sporo spóźnionych reakcji ktoś się na to nabierze, w końcu nie pierwszy raz muszę udawać takie coś.
Zapanowała dość niezręczna cisza, przerywana od czasu do czasu cichym rżeniem koni, a atmosfera zdawała się być tak ciężka i gęsta, że można by było siekierę zawiesić w powietrzu. W takich chwilach nie bardzo wiem co ze sobą robić, wewnątrz siebie miotam się jak opętana. Mam ochotę uciec i, gdyby tylko nadarzyła się okazja, najchętniej to właśnie bym zrobiła. Ale nie lubię okazywać własnych słabości, a Amalia, choć trochę onieśmielała, nie sprawiała wrażenia osoby, która chce mnie pożreć.
Cofnęłam się o krok, niepewna co powinnam zrobić, o mało co nie zabijając się o Borysa, który położył się tuż za mną, machając radośnie ogonem. Ostatnio jestem nieuważna i jakaś taka... gapowata. Wciąż przytrafia mi się coś, co zwykłemu człowiekowi zdarza się raz na jakiś czas, a to dosyć nienormalna. Na szczęście szybko udało mi się złapać równowagę, a dziewczyna nie zauważyła tego, co przed chwilą zrobiłam. Jednak tylko dlatego, że odwróciła się, żeby ponownie przypiąć Kit Katowi jego rozpiskę.
- Lepiej przylep i obklej to taśmą... Z doświadczenia wiem, że taśmy nie ruszą. - poradziłam, nie odwracając od niej wzroku.
Ja również się odwróciłam, z zamiarem odejścia i powrotu do swoich obowiązków, jednak zanim zdążyłam ruszyć się chociażby o milimetr, Amelia stanęła ze mną twarzą w twarz, mierząc mnie groźnym, mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Jej oczy niebezpiecznie błyszczały.
- Kto? - zapytała. W tej chwili wydała mi się tak niebezpieczna, że nigdy w życiu nie chciałabym jej podpaść.
Zmierzyłam ją nieco zdziwionym spojrzeniem. Wydawało mi się dosyć nietypowe, a nawet dziwne, że nie wiedziała, kto robi tak durne rzeczy.
- Dzieci. - stwierdziłam, unosząc nieznacznie brwi. - Uznają to za świetną zabawę. - dodałam po chwili, wzdychając cicho i wzruszając ramionami. - Niestety nie podzielam ich entuzjazmu, z resztą... ty chyba też nie... - urwałam w pół zdania i uśmiechnęłam się lekko.
Byłam nieco zaskoczona potokiem słów, jaki wydobył się z moich ust. Rzadko mi się to zdarza, więc nie byłam na to w ogóle przygotowana. Amelia odwzajemniła uśmiech.
- No tak. - przytaknęła mi, prawdopodobnie tylko dlatego, żeby nie przedłużać chwili milczenia. Pewnie i ona nie czuła się wtedy dość niezręcznie, a ja świetnie ją rozumiałam.
- Muszę już iść. - oznajmiłam. - No, to cześć. - pożegnałam się, gestem dłoni przywołując do siebie psa.
*~*~*
Danse Macabre dreptała w miejscu, wydając przy tym z siebie ciche rżenie. Po korytarzu odbijał się echem głośny stukot kopyt o podłoże. Mój trener jak zwykle się spóźniał i nawet nie raczył zadzwonić, więc, nie chcąc tracić czasu, płynnie wsiadłam w siodło i pojechałam na plac, by trochę rozprężyć klacz. Standardowo kilka kółek stępa i kilkanaście minut kłusa, a potem stępem w stronę toru. Przed torem pojawiła się moja zguba - trener. Już z daleka pomachałam mu ręką na dzień dobry.
- Hej, wujku. - przywitałam się, a na moją twarz wkradł się zadziorny uśmieszek. Trener nienawidził, kiedy zwracałam się do niego w ten sposób, ale nie potrafiłam zwracać się do niego po imieniu, a on kategorycznie zabraniał, bym mówiła mu per "pan" bądź "trenerze".
W odpowiedzi on wywrócił tylko oczami w teatralny sposób i przeczesał przerzedzone włosy ręką, urodzony z niego aktor. Mimo wszystko uśmiechnął się na mój widok.
- Mam nadzieję, że się nie obijałyście. - powiedział na wstępie, jego ton był bardzo surowy.
Uniosłam brwi.
- Przecież mnie znasz. - odparłam krótko, śmiejąc się.
Wujek wcale nie ucieszył się z tego co powiedziałam. Tylko podszedł bliżej mnie i przyjrzał mi się dokładnie. Jego wzrok zatrzymał się na moich oczach. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, żadne z nas nie chciało odpuścić. Jednak po chwili on tylko westchnął i spojrzał w niebo, jakby się modlił.
- Spałaś dziś w ogóle? - zapytał. Czyli jednak zauważył moje mocno przekrwione oczy.
- Możemy już zacząć trening? - zapytałam z wyrzutem.
- Prawie. - odparł, przez co zmieszałam się nieco i posłałam mu skołowane spojrzenie - Jak tam z Mac?
- Jak zawsze. - odparłam wymijająco.
Jego ręka powędrowała do łba klaczy. Ewidentnie chciał ją tylko pogłaskać, ale Danse Macabre położyła uszy i kłapnęła zębami. Gdyby wujek nie cofnął dłoni, mogłoby się skończyć dość nieciekawie.
- Przynajmniej ona dobrze się trzyma. - skwitował trener.
*~*~*
Trening, tak jak się tego spodziewałam, był ciężki. I nie chodziło tu wcale o konia, który ostatnio jest posłuszny i potulny jak baranek, ale o trenera, który postanowił nas obie wymęczyć do granic możliwości. Rzadko zdarzało mi się, żebym cieszyła się z tego, iż mój trening dobiega końca. W zasadzie wcale mogłabym nie zsiadać z siodła, choć wiem, że to może wydać się dziecinne.
- Daj, zajmę się Mac i Borysem, a ty idź się przebierz. Odwiozę cię do domu i masz mi ODPOCZĄĆ. - oznajmił ostro, kładąc szczególny nacisk na ostatnie słowo. - Nie musisz wciąż czegoś udowadniać, a tak poza tym, nie mam zamiaru zbierać cię z torów na zawodach.
- Dobrze, dobrze. - przytaknęłam dla świętego spokoju. - Poradzisz z nią sobie? - zapytałam, niechętnie oddając wodze i smycz w ręce trenera.
- Nie ufasz mi? - uniósł brew.
- Nie. Po prostu boje się, że zrobi ci krzywdę. - odparłam i udałam się w stronę szatni.
Byłam w trakcie zdejmowania mojej koszulki, kiedy drzwi od szatni otwarły się z hukiem. Ach, no tak, zapomniałam zamknąć je na klucz. Odruchowo zasłoniłam się koszulką, próbując zniknąć, zapaść się pod ziemię lub, tak po prostu, rozpłynąć w powietrzu. W drzwiach stanęła Amelia, a po jej minie wnioskowałam, że ona jest tak samo zmieszana jak ja. Szybko włożyłam coś na siebie, nie patrząc jak to robię i z moimi zdolnościami ubrałam koszulkę tył na przód.
- Ja i tak już wychodzę. - powiedziałam szybko.
Amelia? Coraz gorzej mi idzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz