- Sandra to dziś! - pierwsze zdanie, które usłyszałam dziś rano. Przeciągnęłam się leniwie przecierając oczy. Jeszcze nie do końca przytomny wzrok skierowałam na ucieszonego Kacpra stojącego przy walizkach.
- Co dziś? O co chodzi? - zapytałam nie do końca wiedząc, czym od się tak cieszy. Chłopak popatrzył na mnie z politowaniem tak jakbym była jakąś chorą umysłowo, po czym wybuchł śmiechem.
- O co ci chodzi? - zapytałam po raz drugi, podchodząc do prawie pustej szafy.
- Nie pamiętasz? Wyjeżdżamy do cioci, do Little Amwell! - krzyknął.
- A no tak. - uśmiechnęłam się po czym ruszyłam do łazienki. Tam na szybko się ogarnęłam i zeszłam na dół, gdzie czekali już na nas rodzice.
- Idę jeszcze do Terenis. - krzyknęłam wybierając z domu. Jako, że stajnia w której mieszkała klacz była całkiem niedaleko, pięć minut później byłam już na miejscu. Wybiegłam do stajni podchodząc do klaczy. Ta wesoło zastrzygła uszami i cicho parsknęła. Pogłaskałam ją po pysku, otwierając drzwi boksu i wprowadzając na zewnątrz. Wiedząc iż czeka ją długą podróż mama wcześniej dała jej jakieś zioła na uspokojenie, które powoli zaczynały działać. Ruszyłam w stronę miejsca gdzie miała stać przyczepa, którą będzie podróżować. Wprowadziłam do niej klacz, po czym poszłam zobaczyć czy nie zapomniałam niczego ze sprzętu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, jednak nic mojego już tu nie było. Nagle usłyszałam dźwięk klaksonu oznajmiający mi iż mam się pośpieszyć. Wybiegłam ze stajni wsiadając do samochodu.
- Będziecie nas odwiedzać? - zapytała Patrycja z nadzieją w głosie.
- Wy będziecie nas odwiedzać u cioci. - odpowiedziałam na jej pytanie. Po trzydziestu minutach staliśmy już na peronie czekając na nasz pociąg. Kiedy ten w końcu przyjechał, razem z Kacprem weszliśmy do niego zajmując miejsca w wolnym przedziale.
- Pa! - krzyknęłam do rodziców i bliźniaczek machając do nich. Kiedy cała czwórka zniknęła mi z pola widzenia, usiadłam w wygodnym siedzeniu, patrząc na siedzącego naprzeciw Kacpra.
- Jak myślisz jak tam będzie?
- Nie mam pojęcia. - powiedziałam, zakładając na uszy słuchawki by odciągnąć się od świata. Przez chwilę wpatrywałam się w drzewa które aktualnie minęliśmy, po czym zasnęłam...
- Olka, wstawaj, jesteśmy. - trącił mnie Kacper wychodząc z przedziału. Otwarłam oczy rozglądając się i badając sytuację. Staliśmy na peronie. Wysiadłam z pociągu i dołączyłam do brata. Ten sprawdzał coś na telefonie.
- Ciocia będzie na nas czekać przed stacją. - stwierdził chowając komórkę. Oboje ruszyliśmy do wyjścia. Jak tylko opuściliśmy stacje naszym oczom ukazała się przyczepa z Tarenis, a obok niej stała kobieta średniego wzrostu o krótkich prostych kasztanowych włosach. Rozmawiała właśnie z jakimś mężczyzną. Podeszliśmy do nich wsłuchując się w rozmowę.
- Dobrze zawiozę ja tam. - powiedział mężczyzna chcąc wsiąść do samochodu.
- Nie trzeba, przejadę się po okolicy i poznam teren. - uśmiechnęłam się chcąc wyprowadzić klacz. - weźmiecie moje rzeczy? - zwróciłam się do Kacpra i ciotki. Oboje pokiwali głowami a ja wyprowadziłam nieco podenerwowaną już Terenis. Wskoczyłam na nią ruszając w nieznaną mi stronę.
- Wrócę na kolację! - krzyknęłam. Popędziłam klacz przechodząc do galopu. Jako że jechałam bez żadnego sprzętu wszelkie polecenia musiałam wydawać za pomocą łydek, co w sumie nie było jakoś specjalnie trudne. Wjechałyśmy w las spokojnie poznając teren. Mniej więcej tak minęła mi reszta dnia. Późnym popołudniem postanowiłam rozejrzeć się po stajni. Jednak był jeden problem, otóż nie wiedziałam gdzie ta się znajduje. Jednak tu z pomocą przyszedł mi jakiś ktoś na koniu. Postanowiłam podjechać do ktosia i najzwyczajniej w świecie zapytać się gdzie znajduje się stajnia...
Ktosiu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz