Kilka ostatnich dni wakacji spędziłam niezbyt konstruktywnie - wstawałam, biegałam z psem, Borysem, jechałam do stajni, prowadziłam lekcje, trenowałam z Danse Macabre i wracałam do domu. Może ostatni tydzień nie był spędzony leniwie, biorąc pod uwagę fakt, iż brałam na siebie jeszcze obowiązki stajennego, ale na pewno nie było to coś niezwykłego czy szalonego, co robią zwykle osoby w moim wieku w popularnych, amerykańskich filmach.
Dziś nie miało być inaczej. Ledwo udało mi się zwlec z łóżka po kolejnej prawie nieprzespanej nocy, ale uczyniłam to, kiedy moi genialni bracia oblali mnie wodą. Dlaczego obudzili mnie, kiedy dopiero co udało mi się usnąć... Całe łóżko i kawałek ściany oraz podłoga była zalana, dosłownie tonęła.
- Zabiję. - warknęłam tylko chrapliwie, zeskakując z łóżka, kiedy chłopcy wybiegli z mojego pokoju, śmiejąc się.
Nie przewidziałam jednak tego, że poślizgnę się na mokrej od wody podłodze. Przecież nikt by o tym nie pomyślał, kiedy jego głowę zaprząta żądza zemsty. Bracia są naturalnymi wrogami swoich sióstr, w każdym przypadku, nie ma wyjątków od tej reguły. I, mimo iż ich kocham, częściej od okazywania im czułości robię braciszkom awantury. Na moje nieszczęście upadłam na tyle niefortunnie, by uderzyć głową o ramę łóżka, rozcinając sobie brew, tak przy okazji.
- Cho-lera. - mruknęłam do siebie, czkając lekko. Jeszcze czkawki dostałam ze strachu. Mimo wszystko w duchu odrobinę się cieszyłam, że udało mi się zachować wszystkie zęby. Szczęście, w nieszczęściu.
Rezygnując z zemsty, przynajmniej na razie, zeszłam na dół do łazienki, gdzie wzięłam naprawdę ekspresowy prysznic, kiedy przypomniałam sobie, że już po szóstej. Przejrzałam się w lustrze. Pod oczami dawno nie miałam takich cieni, a z brwi ciekła mi krew, naprawdę świetnie, naprawdę. Ze szczoteczką do zębów w ustach wbiegłam do kuchni, i przewróciłam wszystko do góry nogami, w poszukiwaniu plasterków. Eva na moje nieszczęście, kupiła tylko takie różowe z Hello Kitty. Kurde. Będę paradować z tym czymś na głowie.
*~*~*
Nałożenie tony tapety na twarz, by ukryć sińce pod oczami zajęło mi tyle, że nie zdążyłabym iść z Borysem na spacer. Zapięłam mu smycz do szelek i włożyłam kaganiec, by zabrać go do stajni. Dziś jadę teren z jedną z moich uczennic, więc będzie się mógł wybiegać po lesie za końmi. Nie ma nawet najmniejszej szansy na to, abym wieczorem była w stanie wyjść pobiegać.
Ludzie w autobusie gapili się na mnie jak na kosmitę, co najmniej. Nie wiem tylko czy to dlatego, że miałam na łepetynie plasterek z Hello Kitty, czy może to z powodu psa, który warował wiernie przy mojej nodze, trzepiąc głową jak opętany. On bardzo nie lubi nosić kagańca, ale czasem niestety musi, życie.
W stajni nie było lepiej, wszystkie dzieciaki (choć ich nie było wiele, zbyt wcześnie), wszyscy stajenni, ogólnie cały personel ta się na mnie gapił, jakby nie widział nigdy człowieka po urazie głowy. Puściłam Borysa, żeby sobie pobiegał, ale jak na złość pies nie chciał mnie odstąpić na krok. Chodził za mną dosłownie wszędzie - kiedy wyprowadzałam konie na padoki i na karuzelę, kiedy sprzątałam boksy i nawet kiedy czyściłam sprzęt, czuwał nade mną jak jakiś nawiedzony ochroniarz.
- Idź sobie, głupku. - powiedziałam, lekko popychając go nogą. Kilka osób, które mnie mijały spojrzały na mnie dziwnie, nie wiedząc do kogo się odzywam.
*~*~*
W teren z pojechało trochę więcej dziewczynek niż było umówione, i niż bym chciała, bo aż trzy. Były głośne, denerwujące i niekiedy bezczelne w stosunku do mnie. Zagryzłam mocno swój policzek, by nie odgryźć im się jakoś i przypadkiem nie urazić majestatu. Przestałam dopiero, kiedy poczułam na języku smak krwi. Naprawdę, fakt iż były mądrzejsze w każdej kwestii był frustrujący. Ale wytrzymałam to wszystko, by nie podpaść właścicielom, skargi na mnie lecą jak deszcz z nieba. Aż się dziwię, iż jeszcze mnie nie wezwali do siebie, ale mam nadzieję, że nieprędko się to wydarzy. Mimo wszystko dostarczyły mi też mnóstwo śmiechu, kiedy pokłóciły się o to, która jest lepiej ubrana... Albo jakoś tak to szło, bo starałam się ich nie słuchać. Nie wiem co by zaczęli o mnie myśleć, gdybym wybuchła wtedy śmiechem, a raczej nie udałoby mi się powstrzymać, słysząc ich riposty. Siedmioletnia kuzynka moich braci ma wyższy poziom wypowiedzi, serio. Nic więc dziwnego, że koniec terenu powitałam z nieukrywaną ulgą. Ale pies był zadowolony, co mogę uznać za sukces.
Wróciłam do stajni, pozwalając by moje urocze uczennice rozsiodłały konie, które dosiadały i wyczyściły sprzęt. Ja również zajęłam się wypożyczonym rekreantem, by później jak najszybciej zająć się pozostałymi końmi.
*~*~*
Moja nienawiść do dzieci niebezpiecznie wzrastała odkąd zostałam instruktorką jazdy konnej. Punktu krytycznego jeszcze nie osiągnęła, jednakże jest to coraz bliższa perspektywa. Dzisiaj na przykład powymyślały sobie, że poprzepinają rozpiski koniom. Teraz nie wiadomo, co któremu dać, ile i kiedy, kiedy wyprowadzić na karuzele i na ile godzin. Niektóre konie pamiętałam, ale no bez jaj, wszystkich rozkładów się nie da wykłuć na pamięć. Co gorsze, nie wszystkie były podpisane, dlatego szlag jasny mnie trafiał, kiedy nie zidentyfikowałam trzech rozpisek. Brakowało tej Topaza, Solidera oraz Kit Kata.
Nagle usłyszałam jakiś dźwięk, więc odwróciłam się szybko, automatycznie łapiąc mojego latającego dotychczas obok mnie psa za szelki. Do stajni weszła pewna dziewczyna. Kojarzyłam ją, w sumie często się z nią mijałam, była tu zanim ja przyjechałam. Whitehall Amanda? Nie, nie tak miała na imię. Alicia? Też nie, w każdym razie coś na "A".
- Amelia? - zagadnęłam niepewnie, a dziewczyna odwróciła się do mnie. Aha, czyli z imieniem trafiłam. - Cześć. Mogłabyś mi w czymś pomóc? - podeszła do mnie, marszcząc lekko brwi. - Zmieniałaś ostatnio rozpiskę Kit Katowi. Pamiętasz może, która to? Znów ktoś je pozamieniał.
Amelia? Wyszła mi papka :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz