- Dlaczego akurat mi się trafiłeś?- Westchnąłem ciężko głaszcząc Septica po łbie.- Dziadzia dobrze wiedział, że nie znam się na koniach.- Koń odpowiedział tylko głośnym parsknięciem i otarciem się pyskiem o moje ramię.- Okej, jesteś pocieszny i słodki i uroczy, tak, tak. Ale dlaczego jesteś koniem, a nie na przykład malutkim uroczym kociaczkiem, który siedziałby mi na ramionach, gdy pracuję? Dlaczego dziadzia miał zapędy jeździeckie... już lepiej by było gdyby dał Cię w spadku Marcinowi. On przynajmniej potrafi zająć się takimi stworzeniami jak ty.- Poklepałem zwierzę po... policzku? Nawet nie wiem czy to się tak nazywa. Ba. Jedyne co wiem, to to, że na konia daje się siodło i można na nim jeździć. Wręczyłem szarej szkapie ostatnią marchewkę jaką miałem i wyszedłem, dokładnie zamykając boks. Bo tak się to nazywa, prawda? Cho.lera, nie ważne. Naprawdę, dziadzia, dlaczego nie byłeś fanem malarstwa, tylko koników? Jedyne co mam związanego z tymi czterokopytnymi stworzeniami, to blizna na biodrze po kopnięciu przez jednego. Nie wiem jakim cudem rozciął mi skórę kopytem. Po prostu nie mam zielonego pojęcia, ale tak się stało i mam cudowną pamiątkę od piątego roku życia, po dziś dzień i pewnie aż do śmierci. Poproszę, żeby ten fragment skóry wycięli, wsadzili w ramkę i powiesili nad moim grobem, żeby uczcić to jak niefortunnie "złączyłem się" z końmi na całe życie.
Wyszedłem ze stajni... tak to chyba była stajnia... nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem, ok? Człapiąc butami i spoglądając w ziemię, ruszyłem w kierunku parkingu, mając ochotę jedynie pojechać do domu i odpocząć przed telewizorem. Niestety nawet to nie było mi dane dzisiejszego dnia i szybciej niż mogłem powiedzieć "Błagam zabierzcie mnie stąd" usłyszałem wysoki głos, który należał do kobiety, która właśnie pstrykała ku mnie.
- Chłopcze, podejdźże tu!
Spoglądnąłem w tamtą stronę, zmarszczyłem brwi, jednakże po chwili wciągnąłem na twarz uśmiech i ruszyłem ku kobiecie, przy której stała młodsza, podobna do niej. Zapewne córka. Kobieta poprosiła mnie o pomoc w przenoszeniu rzeczy, nazywając swoją córkę "Gwendolinką". Zaśmiałem się w duchu, ale zaraz się zreflektowałem, że imię Dezydery wcale nie jest lepsze.
- Gwendolinka?- Spytałem się z uśmiechem, gdy kobieta odeszła, a ja już zdążyłem wyjąć... cztery dziwne rzeczy z bagażnika.
-Gwen. I niech Bóg Cię broni przed nazywaniem mnie inaczej.- syknęła i podrzuciła mi kolejne dwie rzeczy. Nazywają je chyba czaprak i derka, ale nie jestem pewien.
- Okej, okej.- Parsknąłem łapiąc je.- Gwen, przyczajony borsuku.
- A Ty jak masz na imię, dowcipnisiu?- Spytała zakładając ręce na piersi i mrużąc oczy. Wypiąłem pierś i nabrałem powietrza.
- Dezydery Jonasz Konarski.- Uśmiechnąłem się i skłoniłem nisko, uważając, by nic mi nie wypadło z rąk. Wyprostowałem się i ponownie spojrzałem na rudą dziewczynę
- W takim razie zasuwaj z tym do stajni, Dyzio.- Wskazała na budynek, z którego co wyszedłem. Westchnąłem cicho, ale jednak skierowałem się ku niemu.
- Uważaj z przezwiskami, Borsuczku. Przepraszam, Gwendolinko.- Po chwili dostałem mocne uderzenie w kark, na co parsknąłem śmiechem i skuliłem się nieco.
- Mówiłam coś na ten temat.
- Dobrze, dobrze! Przepraszam, Borsuczku!- Pisnąłem nie zwalniając kroku i próbując nie upuścić czegokolwiek. Gwen szła obok mnie, niosąc jakieś kremiki i smarowidła, które szczerze mówiąc nie wiem po co były, ale mniejsza o to. Powtarzam kolejny raz. NIE WIEM NIC O KONIACH.
- Ile tutaj już trenujesz?- Spytała nagle, próbując rozpocząć rozmowę na jakikolwiek temat i przerwać ciszę. Myślałem chwilę. Mówić prawdę, czy próbować wyjść na fajnego i mądrego jeźdźca?
- Nie trenuję, szczerze mówiąc.- Odparłem. Nie umiem kłamać.
- Nie trenujesz? W takim razie co tu robisz?- Widocznie była nieco zdziwiona tym faktem.
- Jaa... Ogólnie to przyjeżdżam tu tylko, żeby opiekować się koniem, którego dostałem w spadku i... Ta stadnina jest najbliżej mojego domu, więc tak trafiło.- Powiedziałem zgodnie z prawdą. Trochę chaotycznie, ale powiedziałem.
- Och. Tego się nie spodziewałam. Nie jeździsz nawet rekreacyjnie?- Drążyła temat. Kichnąłem, czując zapach siana, na które byłem uczulony.
- Szczerze? Ja się nawet trochę boję tych stworzeń.- Zaśmiałem się nerwowo spoglądając kątem oka na dziewczynę. Wytrzeszczyła oczy w zdziwieniu. To aż tak dziwne, naprawdę? Nie każdy musi kochać te bestie, naprawdę.
- Boisz się koni, ale opiekujesz się jednym? Jestem pod wrażeniem, nie mogę zaprzeczyć, Dyziu.- Zachichotała wrednie, a ja przewróciłem oczami. Weszliśmy do stajni i zanieśliśmy rzeczy w odpowiednie miejsce. Wracając po resztę, zamieniliśmy jeszcze kilka zdań, omawiających głównie, żeby dziewczyna mówiła na mnie "Dezodorant", albo "Jojo", ale nie "Dyzio". Niestety, upierała się przy swoim, ale ja odwdzięczałem się pięknym za nadobne i dalej mówiłem na nią "Gwendolinka". Przyrzekam, chciała mnie zabić.
Kiedy ja szedłem z siodłem i derką, dziewczyna wyprowadziła swojego konia, a raczej klacz. Dużą, siwą klacz, która była aktualnie dosyć spokojna i miałem nadzieję, że tak pozostanie. Poszliśmy więc z drugą turą przedmiotów. Dziewczyna z posłuszną klaczą, ja z siodłem, które wręcz mnie przygniatało. Szedłem przodem, a za mną w pewnym odstępie, Gwen. Nagle poczułem jak coś targa moje włosy i nie mogło być to nic innego jak właśnie koń. Krzyknąłem przestraszony i odskoczyłem od zwierzęcia, upuszczając przy tym sprzęt... W największe możliwe błoto. Spoglądałam przerażony to na rzeczy, to na dziewczynę i siwą klaczkę.
- Ku.rwa! Przepraszam, uje.bałem ci siodło!- Pisnąłem z nadchodzącym poczuciem winy i narastającą niepewnością co do zachowania dziewczyny. Poczułem się jak skończony idiota, który psuje wszystko czego się dotknie i nie umie odnaleźć się w życiu... Zaraz przecież ja nim jestem.
<Gwen? Przepraszam, krótkie i wgl, ale zawsze mam trudne początki xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz