Deszcz lał się strugami nie zostawiając na nas suchej nitki, ale co gorsza rozmywając mój makijaż przez co wyglądałam jak jakaś meduza. Siedziałam bezwładnie w siodle oplatając rękoma szyję Gucci tym samym czując przeszywający ból od kostki do bioder.
- Gdyby nie ty już dawno minęłybyśmy to cholerne drzewo - warknęłam ostatkiem sił trzymając się kurczowo szyi ogiera.
- Mogłaś nie odstawiać cyrków, teraz się nie kręć bo tylko pogorszysz - odpowiedziała.
Przez resztę drogi do stadniny spoglądała na mnie z troską i dopytywała czy wszystko okej tym samym nie spuszczając z oczu dziewczynek. Dziesięć minut później byłyśmy już w stadninie.
- Matko boska! Eden! Aspen! Gdzie wy byłyście - wykrzyknął pan Herring wybiegając do nas ze stajni. - Aspen co ci jest? Eden, boże co się stało?! - zaczął wypytywać nerwowo.
- Spadła z konia - dziewczyna po części skłamała. Ciekawe dlaczego od razu nie przyznała się, że zaatakowała mnie i chciała mnie pobić. Dzikuska. Herring i tak się dowie. Po ponownym obejrzeniu kostki właściciel stadniny zdecydował, że zawiezie mnie na pogotowie. Eden zaś nakazał zajęcie się końmi i bliźniaczkami.
Wcześniejsza diagnoza wieśniaczki potwierdziła się. Kostka była skręcona, a mnie czekało dwutygodniowe siedzenie na dupie z gipsem, co też wiązało się z przerwą w treningach. Co prawda mogłam pozwać Munro o spowodowanie uszczerbku na zdrowiu i żądanie odszkodowania, ale oszczędzę jej tego. Mijał czwarty dzień od wypadku. Gips sprawiał mi duży ciężar, więc zapowiedziałam służącym, że będą mi przynosić jedzenie do pokoju, albo będą mnie znosić i zanosić do góry kiedy tylko będę chciała bo przecież nie mam zamiaru się przemęczać. Godzina 15:00, a ja nadal leżałam w piżamach na moim ogromnym łóżku o wymiarach king size przeglądając coś w internecie na macbooku. Nagle usłyszałam pukanie do wielkich drzwi mojego pokoju. Była to pokojówka. Posłałam jej zimne spojrzenie, a ta oznajmiła, że mam gościa. Zza jej pleców wyłoniła się znajoma mi blondynka która odważnie wkroczyła do pokoju. Trzymała coś za sobą. Mam się śmiać czy płakać? Co ona tu robi i jak dostała mój adres. Poza tym powinna się jakoś ubrać jeśli miała zamiar odwiedzić mnie,a co gorsza bez zaproszenia.
- Cześć Haynes - obdarowała mnie ciepłym uśmiechem co było rzadkością u niej w stosunku do mnie.
Zniesmaczona i zdezorientowana zamknęłam laptopa i odłożyłam go na szklaną etażerkę.
- Słucham? - zwróciłam się do niej arcy arystokrackim tonem prostując się i delikatnie kładąc dłonie na wyprostowane kolana.
- Przyjechałam spytać jak się czujesz - usiadła na rogu łóżka nie tracąc ze mną kontaktu wzrokowego.
- Super. Równie dobrze mogłaś mi to napisać na fb czy jakimkolwiek innym z moich social mediów. Myślisz, że jak przyjedziesz raz nad Tamizę to będziesz fajna? - powiedziałam to szybciej niż normalnie wytrzeszczając oczy na Munro.
- Akurat w Londynie jestem przejazdem,a wszędzie mnie zablokowałaś kochana - puściła mi oczko - Ale przejdźmy do rzeczy, mam coś dla ciebie. - wyciągnęła zza siebie paczkę i podała mi.
Znajdowało się w niej pudełko jednych z lepszych czekoladek, różowe polo i kartka. Chyba z przeprosinami. Popatrzyłam na nią zdziwiona.
- No, to już chyba na mnie czas, wracaj szybko do stajni. Gucci prawie już rozsadza boks z nadmiaru tej energi. - Eden ponownie posłała mi uśmiech i wyszła.
Zerknełam jeszcze raz na prezent od dziewczyny. Prawdę mówiąc to było słodkie,a polo wcale nie było takie złe. Zmieszana wróciłam do swoich zajęć.
Czternastodniowa męka minęła i po rehabilitacji wróciłam do jazdy. Chyba nie zapomniałam jak się chodzi. Gucci prawie dostał padaczki (jeśli u konia to możliwe) gdy tylko ujrzał mnie wchodzącą przez rozsuwane drzwi stajni. Pociesznie spojrzałam na niego zbierając w dłoń jego falowaną grzywkę i przeczesując ją rękoma, po czym zabrałam się za czyszczenie. Wsiadanie na niego po tak długiej przerwie byłoby śmiercią na miejscu więc dziś bierzemy się za lonże na pasie razem z ćwiczeniami gimnastycznymi na drągach. Pogoda dopisywała więc spokojnie mogliśmy zająć plac na zewnątrz. Zaczęłam rozgrzewać konia popędzając go delikatnie batem od tyłu. Pięć minut później przeszliśmy do kłusa, potem galopu.
- Kogo ja tu widzę, Haynes! - usłyszałam głos dobiegający zza mnie.
Odwróciłam się i moim oczom ukazała się Eden opierająca się o biały płot.
- Munro, znowu ty - spowolniłam konia do stępa i rzuciłam sarkastycznie przewracając oczami,a na moje usta wdarł się delikatny uśmiech.
- Znów jesteś na mnie skazana, tak poza tym to ładne masz polo, chyba modne w tym sezonie - rzuciła blondynka wesoło spoglądając na moją różową koszule.
Zebrała lonże i przyciągnęłam konia w kierunku siebie po czym podeszłam z nim do płotu.
- Wiesz, nie wierze sama w to co powiem, ale dziękuję, ten prezent był serio miły z twojej strony. - rzekłam nieco speszona obejmując jedną ręka Gucci w kłębie.
- Nie wierze - wykrzyknęła otwierając szeroko oczy i łapiąc jedną dłonią za pierś,a na jej usta wdarł się prawie nie zauważalny uśmiech. - Ja natomiast chciałam cie osobiście przeprosić, może dasz namówić się na teren dzisiaj? Obiecuje, ze tym razem postaram się hamować.
Z chęcią zgodziłam się. Fryzowi przyda się jakiś porządny galop. Osiodłałyśmy konie i ruszyłyśmy tą samą co wtedy drogą. Ogier był pobudzony i interesowało go wszystko co tylko się poruszyło. Szarpał niesamowicie albo co jakiś czas fikał barany. Równie też mogłabym posłać go do tych śmierdzących owiec pasących się tuż obok za kamiennym płotem. Z pewnością by się odnalazł. Przed nami ukazała się szeroka, polna droga. Postanowiłyśmy, że to dobry moment by zacwałować. Zebrałam konia i ścisnęłam mocno jego boki. Zaczął gnać przed siebie jak szalony i obawiałam się, że go nie zatrzymam lub jeśli sam to zrobi, to zapewne na jakimś drzewie albo w krzakach. Zmuszona byłam kręcić kółka. Po cwale kontynuowałyśmy wycieczkę stępem. Z kieszeni mojej bluzy wyciągnęłam iphone'a.
- Ciekawe czy są tu jakieś pokemony - powiedziałam zaciekawiona przekładając wodze do jednej ręki i uruchamiając aplikacje.
- O nie. Nie mów, że też w to grasz - Munro wyciągnęła telefon zaraz po mnie.
- Tu gdzieś jest Pikachu! - cała podekscytowana prawie wyskoczyłam z siodła gdy na mojej mapce pojawił się zarys stworka.
- Gdzie?! - spytała Eden wlepiając oczy w swój telefon.
- Musimy jechać tam. - wskazałam palcem na lekko zarośnięta, prawie niewidoczną ścieżkę.
Wjechałyśmy w tajemniczą drogę. Była kamienista,a korony drzew z ledwością przepuszczały światło. Na końcu naszym oczom ukazał się duży budynek. Wielkością i wyglądem przypominał średniej wielkości dworek. Okna były zabite dechami,a sama posiadłość popadała w ruine. Jedyne co w miare dobrze się zachowało to ogrodzenie i stara, na wpół otwarta brama w kształcie łuku.
- Co to jest? - spytała moja towarzyszka patrząc z niepokojem na nowo odkryte miejsce.
Podjechałam nieco bliżej bramy,a ta uchyliła się bardziej. Ogier niespokojnie zarżał. Na prętach widniała jakaś nie za wyraźna tabliczka. Przetarłam ją rękawem dzięki czemu napis stał się czytelny.
- Szpital psychiatryczny w Amwell. 1920.
- I co? Chcesz tam wchodzić? - spytała Eden parząc na mnie, jak na jakąś wariatkę.
- Przecież tam jest Pikachu. Kobieto. PIKACHU! Czego się nie robi dla pokemonów - sprawnym ruchem zeskoczyłam z karosza chwytając wodze w ręce i z trudem pchając bramę do końca.
Eden?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz