- Ups! - wystękałem pod nosem.
Zrobiłem krok w tył, po czym złapałem dziewczynę za ramię, bo odbiła się ode mnie jak gumowa piłeczka od muru.
- Przepraszam - nie byłem pewny czy powiedziała właśnie to, ale coś tam wymamrotała pod nosem.
- Gdzie ci się tak spieszy? - odparłem, a uśmiech rozjaśnił moją twarz.
Dziewczyna tylko wyswobodziła się z mojego uścisku i spojrzała na mnie. Przekrzywiła lekko głowę, jakby nad czymś myślała. W końcu przewróciłem oczami i, w dalszym ciągu z uśmiechem na twarzy, spytałem:
- Nie widziałem cię wcześniej. Jesteś nowa?
- Można tak powiedzieć - odparła obojętnie.
- Cole - przedstawiłem się i wyciągnąłem rękę do dziewczyny.
- Carmen - odparła i podała mi rękę.
Stałem w przejściu do siodlarni, a Carmen chyba właśnie przyszła po osprzęt dla konia. Przepuściłem ją, a ona oddaliła się bez słowa. Taa... Dziewczyna może i ładna, ale ja nie jestem tym zainteresowany. Udałem się do wyjścia ze stajni. Nie miałem pojęcia co będę robił przez resztę dnia. Mozolnie zbliżała się 14.
****
Wróciłem do domu. Pięcioletni owczarek niemiecki - Kashel powitał mnie już w progu. Matki nie było w domu. Liama chyba też. Wszedłem szybko do pokoju, wziąłem czyste ciuchy i poszedłem pod prysznic. Co jak co, ale nie lubiłem "nosić" na sobie zapachu ze stajni. Poszedłem potem do swojego pokoju. Wziąłem swoją starą piłkę do siatkówki. Usiadłem na ziemi i zacząłem odbijać nią o ścianę. Zawsze tak robię gdy nie ma nikogo w domu. W tle leciała jakaś muzyka.
Po jakiejś godzinie czasu znudziłem się i postanowiłem wyjść pobiegać. Przebrałem się i włożyłem buty do biegania. W progu minąłem się z bratem. Wziąłem ze sobą psa. Często go brałem, bo lubił biegać tak samo jak ja.
Wróciłem dość późno. Wchodząc do kuchni, aby zrobić sobie coś do jedzenia, zastałem wszystkich przy jednym stole. Bardzo rzadko się to zdarzało, dlatego na samym początku myślałem, że coś się stało, ale były to błędne podejrzenia. Atmosfera była dosyć napięta. Nie miałem ochoty na gadanie. Chciałem iść do pokoju i zasnąć. Liam tylko rzucał mi co jakiś czas podejrzliwe spojrzenia. Zjadłem co miałem i razem z Lee odeszliśmy od stołu.
~Następnego dnia~
Miałem dosyć niespokojny sen. Obudziłem się z bólem głowy. Godzina była wczesna. 7:40. Poderwałem się. Kashel poszedł w ślad za mną. Uznałem, że czas jak i lekkie zawroty głowy miną mi jak trochę pobiegłam. Tak jak pomyślałem tak zrobiłem.
****
Około południa udałem się do stajni. Oczywiście wraz z moim nierozłącznym towarzyszem - Kashel'em. Od jakiegoś czasu często za mną łaził. Może przez to, że coraz częściej daję mu jedzenie? Zaśmiałem się w duchu.
Pies biegł spokojnym truchtem obok roweru, na którym zresztą siedziałem. Drogę pokonaliśmy w dość zgrabnym tempie. Rower zostawiłem gdzieś w okolicach budynku. Wszedłem wraz z psem do stajni i od razu udałem się do siodlarni. Nie chciałem czekać. Od razu chciałem wyjechać gdzieś w teren na grzbiecie Vidy. Wziąłem osprzęt klaczy i poszedłem w stronę jej boksu. Kashel był bardzo przyjaźnie nastawiony do, większych od niego, koni. Vida sama z reszta go bardzo lubiła. Gdy dochodziłem do boksu mojego wierzchowca zauważyłem, że ktoś przy min stoi. Podchodząc bliżej zauważyłem, że to jakaś dziewczyna. Czyżby to była ta dziewczyna, która spotkałem wczoraj? Jak ona miała? Carmen? Chyba tak. Kashel wyprzedził mnie i podbiegł jako pierwszy do boksu Vidy i dziewczyny.
Carmen?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz