Zsiadłem z Vidy i poszedłem w ślady Carmen. Moja klacz również się napiła.
Po chwili coś zaszeleściło w krzakach, a z nich wybiegł radosny Kashel. Zdyszany i zamotany, ale dalej radosny.
Podbiegł do mnie, a potem podszedł do Vidy. Klacz swoim mokrym pyskiem lekko ochlapała jego głowę, ale pies nie miał oporów, aby zaraz po tym również wskoczyć do wody. Spojrzałem na dziewczynę.
Energicznie odwróciła głowę i usiadła pod drzewem. Uniosłem jedną brew i uśmiechnąłem się pod nosem.
Poszedłem usiąść koło Carmen pod drzewem.
-Chyba nie ma pani nic przeciwko?- spytałem siadając, więc logiczne, że nie za bardzo obchodziła mnie w tym momencie jej odpowiedź. Zastanowiła się. Po czym odparła:
-Mam...- uśmiechnęła się złośliwie.
Przewróciłem oczami i uśmiechnąłem się tylko. W tym samym momencie podbiegł do nas mokry Kashel. I co zrobił? Ochlapał nas wodą.
- Chole*a Kashel!- warknąłem gdy pies usiadł przed nami i patrzył na nas jakby nic nie zrobił.
Carmen zaśmiała się. Pies w tym momencie podbiegł do niej z merdającym ogonem. Odciągnąłem go szybko i wtedy ja zacząłem się śmiać.
- Pies maskotka- odparłem wzruszając barkami.
- No pewnie. A tak poza tym to się chyba w rozwoju cofnął. Czy ty na pewno kupiłeś zdrowego psa?- zapytała kpiąco. Nie odpowiadając jej na to pytanie wstałem z ziemi. Pff, oczywiście, że kupiłem zdrowego psa.
- A gdzie twój...?
- Primero. Został w stajni- odparła.
Przytaknąłem.
- Ruszamy dalej?- spytałem po chwili milczenia
Kiwnęła głową.
Wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy leniwym stępem. Kashel szedł gdzieś w tyle wąchając każde napotkane drzewo i krzaczek.
- To gdzie madame proponuje jechać?- spytałem dając sygnał Vidzie, aby przeszła do kłusa, nie sprawiło jej to większych kłopotów.
<Carmen? Jak już ci wcześniej wspomniała, cierpię obecnie na: Brakus Wenus Popsolitus :? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz