- Boże święty, jeszcze pół godziny dyżuru, Shotty! Jak dobrze pójdzie, to było nasze ostatnie wezwanie – przewróciłem oczami i oparłem czoło o szybę. Była już szósta trzydzieści, a tej nocy nie było żadnej ciekawej akcji, oprócz kilku starszych pań, które miały na ścianach więcej zdjęć swoich kotów niż członków rodziny z, uwaga, cytuję: ‘Nagłym bólem głowy, ciągnącym się od tygodnia’. I weź tu z taką rozmawiaj.
- Nie przesadzaj, Toby. To nasz ostatni dyżur w tej poczciwej 23P *- powiedziałem z udawanym żalem w głosie. Przecież za godzinę zaczynam przeprowadzkę do Little Amwell.
- No tak, z kim ja rozmawiam. Przecież to nasz wiecznie nadgorliwy Shotty! – na jego twarzy pojawił się grymas swoistego niezadowolenia.
Koniec końców wyszło z tego tyle, że pozostałe pół godziny spędziliśmy w szpitalnym całodobowym bufecie dla personelu, popijając mocną czarną kawę, najlepszą po nocce. Kiedy wybiła siódma rano, a dyspozytorka nie odezwała się do 23P, poszliśmy się przebrać
Firma transportowa już załadowała mój jakże mały dobytek do busa, akurat kiedy przyjechałem. Do tej pory mieszkałem z rodzicami. Jako medycy i tak dziewięćdziesiąt procent czasu spędzaliśmy poza domem. Ojciec akurat był w domu i dopilnował przeniesienia moich rzeczy do samochodu. Kierowca skierował się już do Little Amwell, natomiast ja wsiadłem w moją prywatna karetkę awaryjną Porshe Cayenne*, doczepiłem trajlerkę i pojechałem w stronę stajni.
Droga nie była długa, bowiem od mojego domu stajnię dzieliło zaledwie dziesięć kilometrów. Moje rzeczy również czekały już spakowane, ponieważ zdążyłem to zrobić po wczorajszym dyżurze. Postanowiłem najpierw załadować je do przedziału medycznego.
Gdy zrobiłem, co trzeba, poszedłem do Chalka. Koń zarżał na mój widok, chyba nieświadomy przeprowadzki.
- Hej, mały – pogłaskałem ogiera po chrapach.
Wyciągnąłem wcześniej przygotowane rzeczy do transportu. Nałożyłem ochraniacze transportowe, kaloszki, derkę, owinąłem ogon. Lucy i Alison wczoraj zaplotły mu koreczki, żeby nie wytarł grzywy w czasie przejazdu.
Koń nie sprawiał problemów przy wejściu do przyczepy, co, swoją drogą, nie było nowością. Podróż do Little Amwell zleciała w miarę sprawnie i przyjemnie dzięki mojej ulubionej płycie – A Rush of Blood to the Head od Coldplay. Niedaleko po przekroczeniu granicy miasteczka na moją twarz wpełzł ogromny uśmiech na widok nowiutkiej, śnieżnobiałej stacji pogotowia ratunkowego. Ale nie, to jeszcze nie teraz. Trzeba odwieźć Chalka do jego nowego domku – Szkoły Jazdy Konnej w Amwell.
Niedługo potem zajechałem na parking urokliwego ośrodka jeździeckiego.
Wróć!
Nie zajechałem. Zagapiłem się. Uderzyłem w samochód dziewczyny, która również chciała wjechać na posesję, jednak z drugiej strony.
Amelia?
*zespół podstawowy
* takie karetki jeżdżą w niemieckim systemie ratownictwa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz