- Carmen. Carmen Treaty. Niedawno przywlokła mnie tu rodzina. - niepewnie potrząsnęła moją dłonią. Po chwili przewróciła oczami i dodała:
- Miałam właśnie zamiar jechać z powrotem do domu. Obiecałam siostrze że pomogę jej się rozpakować. - po rzuceniu tych dwóch zdań wybiegła ze stajni. Podrapałem się po głowie, gdy odprowadzałem dziewczynę wzrokiem. Najwyraźniej nie miała ochoty wdawać się ze mną w jakąś dłuższą pogawędkę. Jej sprawa, nie mam teraz głowy do zastanawiania się, o co mogło jej chodzić. Śmieszne... jeszcze nie miałem okazji zobaczyć jak wygląda w jej wykonaniu chód.
Podniosłem z podłogi wcześniej odstawione wiadro i ponownie poszedłem napełnić je wodą. W końcu bez żadnej kolizji udało mi się donieść wodę do Livii, która spokojnie na mnie czekała. Klacz postawiła uszy, gdy położyłem wiadro na ziemi. Wziąłem szczotkę ryżową i starannie zacząłem zmywać zaschniętą ziemię z jej kopyt, które na koniec wysmarowałem smarem. To już był ostatni etap naszego dzisiejszego czyszczenia. Pogładziłem zwierzę po pysku, a następnie wprowadziłem je do boksu.
- To do jutra, rudzielcu - szepnąłem po raz kolejny drapiąc konia po chrapach.
Wyszedłem z boksu, po czym pozbierałem wcześniej używany sprzęt z podłogi przed nim. Odniosłem wszystko do siodlarni i wrzuciłem do szafki, która została mi przypisana.
Przeciąłem korytarz, by udać się do szatni, skąd miałem zamiar wziąć swoją wcześniej zostawioną kurtkę przeciwdeszczową. Pogoda była, co prawda, niezwykle ciepła jak na ten okres lata, ale przecież nigdy nie wiadomo... Podszedłem do wieszaka przy oknie i zdjąłem z niego kurtkę.
Gdy wychodziłem z niewielkiego pomieszczenia, kątem oka zauważyłem coś leżącego na przy ławce. Postanowiłem zatrzymać się i to sprawdzić, ponieważ zdziwił mnie fakt, że na praktycznie pustej w całym pomieszczeniu podłodze, coś sobie leży, od tak. Po bliższym "obadaniu sprawy" okazało się, że był to pokaźnej wielkości portfel. Wyglądał na dziewczęcy. Najchętniej odłożyłbym go gdzieś na półkę i nie męczył się z zabawą w detektywa, ale w szatni aktualnie nie było już żadnych innych kurtek, ani czegokolwiek innego pozostawionego przez kogokolwiek. Moje sumienie zmusiło mnie więc, by znaleźć właściciela i oddać zgubę. Może po prostu oddam go komuś jutro w stajni - pomyślałem chowając znaleziony przedmiot do kieszeni i wychodząc z szatni. Po przekroczeniu wielkich drzwi od stajni naszła mnie kolejna myśl dotycząca znaleziska, którą tym razem zrealizowałem. Gdy już znalazłem się przy moim rowerze, przystanąłem na chwilę i wyciągnąłem portfel z kieszeni. Postanowiłem po prostu do niego zajrzeć - nie po to, by coś ukraść, tylko po to, by poszukać może jakichś dokumentów, które właściciel mógł trzymać w środku. No i się udało. W jedną z kieszonek wsunięty był dowód osobisty. Po krótkim przestudiowaniu dokumentu, odkryłem, że właścicielką jest dziewczyna, którą dzisiaj poznałem, czyli Carmen. Był tam też adres i na szczęście okazało się, że to niedaleko i prawie po drodze do mojego domu. No trudno, Carmen będzie musiała się znowu ze mną spotkać - zaśmiałem się w duchu po czym ruszyłem w drogę na moim wehikule (XD)
***
W końcu dojechałem pod rzekomy dom dziewczyny. Był to bardzo ładny budynek jednorodzinny, który wyglądał jak nowy, czyli dziewczyna mówiła prawdę twierdząc, że "niedawno przywlokła ją tu rodzina". Niedbale odstawiłem rower pod żywopłot i udałem się w stronę uliczki. Była ona otwarta, więc sprawnie dostałem się na posesję. Omijając wiązkę wody ze zraszacza, który właśnie podlewał zielony trawnik przed domem, w końcu znalazłem się pod drzwiami. Zadzwoniłem i czekałem, w myślach zgadując, kto mógłby mi otworzyć. Po około pół minuty drzwi otworzyła dziewczynka, która wyglądała niemal jak mniejszy klon Carmen. Miała na oko z dziesięć lat i najprawdopodobniej była jej siostrą.
- Hej - przywitałem się krótko - Zastałem może Carmen?
Oczy blondynki niższej ode mnie prawie o połowę zaświeciły się
- Czyli to pewnie ty jesteś ten cały Jack - powiedziała nieco przeciągając wyrazy i kilka razy zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu i na odwrót... - Jesteś chłopakiem Carmen? - wypaliła niemal krzycząc z niesamowicie szerokim uśmiechem na twarzy
- Nie - odpowiedziałem spokojnie uśmiechając się na widok tak podekscytowanego dziecka. Wiedziałem bowiem, że młodsze siostry umieją bardzo szybko wyciągać pochopne wnioski i tworzyć nierealne romantyczne historie. Z moimi jest przecież niemalże tak samo - Ale mogłabyś ją tutaj zawołać?
- Już po nią idę
Dziewczynka zniknęła, by po chwili wrócić w większej wersji siebie. Niestety ta nie była już tak pogodna...
- Czego chcesz? - warknęła Carmen na powitanie, a ja prawie odsunąłem się krok do tyłu. Zignorowałem jednak niemiły ton przywitania, dając jakby dziewczynie "kolejną szansę" na to, by odezwać się nieco milej, gdy dowie się, po co przyszedłem.
- Nie zgubiłaś czasem czegoś w stajni?
- Nie wydaje mi się - szybko odpowiedziała nadal ze złością, ale tym razem jakby mniej pewnie
- A to przypadkiem nie twoje? - zadałem kolejne pytanie, po czym wyciągnąłem z kieszeni znaleziony wcześniej portfel. Oczy Carmen momentalnie powiększyły się, gdy spojrzała na przedmiot, który właśnie jej pokazałem - Zdaje się, że zgubiłaś go w stajni, a konkretnie w szatni. Tam właśnie leżał.
- Dzięki - wysyczała jakby obdarta z części swojej dumy i niemalże wyszarpnęła mi portfel z ręki - Jeszcze coś? Nie? To możesz już sobie iść.
- A może jakieś znaleźne? - zażartowałem, chyba po to, by jeszcze bardziej ją zdenerwować. Wiedziałem, że nie mam na co liczyć, jeśli chodzi o jakąś nagrodę dla znalazcy, ale bawił mnie jej widok. Bawią mnie ludzie, którzy na siłę udają ...wrednych? Nigdy nie rozumiałem, co im to daje - Żart! - dodałem na koniec, po czym pstryknąłem dziewczynę w czoło. Ta lekko zachwiała się do tyłu, a ja odwróciłem się na pięcie i pokierowałem się w stronę uliczki. Nie odwracałem się, ale w wyobraźni doskonale widziałem, jaką Carmen ma teraz minę. Gdy doszedłem do mojego roweru, usłyszałem tylko trzaśnięcie drzwiami, co jeszcze wzmocniło uśmiech na mojej twarzy. Podniosłem rower, który przewrócił się na żywopłot, po czym wskoczyłem na niego i wyruszyłem w stronę własnego domu.
***
Kolejny dzień w Little Amwell... Tym razem udało mi się wstać nieco wcześniej. Przez uchylone okno słychać było krzyki dzieciaków bawiących się na podwórku. Pogoda dzisiaj znowu dość znośna.
Wygramoliłem się z łóżka i szybko załatwiłem poranne sprawy. Tym razem ubrałem się jednak w strój, w którym można wsiąść na konia, bo miałem nadzieję na jakiś lekki trening albo może nawet teren, skoro pogoda była odpowiednia.
***
Do stajni znów dostałem się na rowerze. Po drodze rozmyślałem i układałem sobie prowizoryczny plan dnia, który zapewne i tak przejdzie wiele zmian i modyfikacji. Odstawiłem pojazd w odpowiednie miejsce i pokierowałem się w stronę stajni. Gdy tylko wkroczyłem do pomieszczenia, w oczy rzuciły mi się uchylone drzwi od boksu Livii. Podszedłem więc bliżej, żeby wybadać sytuację. Klacz nawet nie zauważyła, że przyszedłem, miała zaokrągloną szyję i cały czas spoglądała w dół. W końcu po cichu podszedłem pod sam boks i opierając się o jego drzwi, zajrzałem pod nogi konia. Moim oczom ukazała się obca osoba. Po długich włosach rozpoznałem w niej dziewczynę. Była schylona i odwrócona do mnie plecami, więc nie zauważyła mnie w pierwszej chwili. Nagle Livia dostrzegła moją obecność, więc gwałtownie podniosła głowę i cicho zarżała. Poruszenie konia z kolei spowodowało, że owa osoba także wstała i spojrzała w moją stronę.
<Josephine? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz