Patrzyłam oniemiała, jak moje siodło ląduje w największej błotnej kałuży jaką kiedykolwiek widziała stadnina w Amwell. Mogłabym przysiąc, że miała rozmiar łapy Tyranozaura Rex'a skrzyżowanego z mamutem i płetwalem błękitnym. Tutaj chociaż powinny być jakieś tabliczki ostrzegające o zbliżającym się niebezpieczeństwie lub neonowe strzałki pokazujące okrężną drogę do stajni. Cokolwiek! Oczywiście nie miałam nic przeciwko kąpielom błotnym, ale jeżeli brało w nich udział nowe, czarne, lśniące, wypucowane siodło skokowe, które konserwowałam przez parę dobrych godzin, dokładnie je czyszczą i się nim zajmując jak własnym dzieckiem, to było źle, bardzo. Z przerażeniem patrzałam, jak przewraca się na prawy bok, tonąc w brązowej brei. Już nie było dla niego ratunku. Zginęło tak jak część mnie w tym momencie.
- Kur.wa! Przepraszam, ujebałem ci siodło!- pisnął chłopak z wymalowanym poczuciem winy na przestraszonej twarzy.
Spojrzałam na niego żałośnie i zmarszczyłam brwi, kiwając głową z aprobatą dla jego słów.
- Faktycznie, ujebałeś. Przynajmniej nie przebiłeś mi ręki gwoździem. Tym tylko mogę się pocieszać. - Chociaż to i tak za mało powiedziane, spoglądając na to, w jakim stanie znajdował się sprzęt. Moja dusza była rozdarta na miliony małych kawałeczków, a każdy z nich był dodatkowo podziurawiony, postrzępiony i przeciągnięty po żwirze. W tym momencie zalała mnie nieopanowana żądza zamordowania chłopaka tu i teraz. Nawet, jeżeli znaleźliby się świadkowie tego makabrycznego zdarzenia.
- Ale ja naprawdę nie chciałem. To się samo jakoś tak wyśliznęło mi z rąk i ... - ukróciłam jego wywody uniesieniem ręki.
- Nie tłumacz się - prychnęłam wchodząc do stajni razem z koniem. Odstawiłam go do boksu i wróciłam do zmieszanego Dezyderego.
- Musimy to jakoś wyciągnąć z tego bagna - stwierdził przeczesując włosy palcami.
- Odkrycie godne Columba. Brawo - zaczęłam wolno klaskać piorunując chłopaka spojrzeniem.
Odeszłam parę kroków w tył i rozejrzałam się naokoło w poszukiwaniu czegoś, co mogłyby się przydać do wyciągnięcia siodła z tego czegoś. Na około stały tylko jakieś przyczepy, traktory, worki z paszą i bezdomne szczotki do czyszczenia koni. Przy maneżu leżały jakieś baty, ale nie byłyby w stanie unieść siodła. Chociaż swoją drogą, to jak, kur.wa, można upuścić siodło. No jak?! Ja mogłabym z nim paradować po cały mieście i ewentualnie później bolałyby mnie ręce, ale nie do takiego stopnia, że nie mogłabym unieść 12 kilogramów.
Załamałam ręce i ucisnęłam nasadę nosa. Myśl Gwen, myśl! Musi być przecież jakieś rozwiązanie! Sama go nie wyciągniesz, bo godność Ci w tym momencie na to nie pozwala, ale jakby zrobił to Dyzio? Tak, trzeba go będzie jakoś wykorzystać. Chłop się musi w końcu na coś przydać. Spierdolił, to niech naprawi.
Podeszłam do Dezyderego z wrednym uśmieszkiem i poklepałam go po plecach.
- Wyciągaj to z tego szajsu.
Uniósł brwi i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Ale czym?
- Kajakiem kur.wa. Rękami, widłami, patykiem. Czymkolwiek! - krzyknęłam sfrustrowana odgarniając kosmyki włosów z twarzy. Jeszcze moment, a coś mu zrobię, przysięgam.
Chłopak lekko się skulił, kiedy wrzasnęłam, ale przyniosło to oczekiwany skutek - podszedł do kałuży z błotem i patrzyłam jak nieporadnie próbuje wyciągnąć siodło z tego brudu. Sprzęt prześlizgiwał się pomiędzy jego jedną ręką a drugą, a ja w duchu cicho się śmiałam. Kolor włosów w końcu zobowiązuje. Kiedy znudziło mi się patrzenie jak stara się uratować moje siodło dodatkowo je brudząc, odsunęłam go od tego i sama schyliłam się po nie. Na moje nieszczęście potknęłam się o nogę Dezyderego i wpadłam w kałużę z błotem centralnie twarzą. Maseczka z błota zawsze spoko.
Słyszałam jego śmiech, który nieporadnie próbował zatuszować kaszlem. Mi nie było tak do śmiechu.
- Co tak rżysz jak końska du.pa do bata, Dyzio? Mógłbyś mi lepiej pomóc - burknęłam podnosząc się na kolana z pozycji horyzontalnej.
- Oczywiście, Gwendolinko - parsknął śmiechem wyciągając rękę w moją stronę. Wykorzystując okazję, mocno chwyciłam jego dłoń i pociągnęłam w swoją stronę. Chłopak wylądował obok mnie w błocie, a ja zaczęłam się śmiać jak opętana. Dopiero po chwili ze zdziwieniem zauważyłam, że nie śmieję się sama, a razem z chłopakiem. Mimo to, jego śmiech wcale mi nie przeszkadzał.
- Jesteśmy zdrowo walnięci - podsumował pomiędzy napadami głupawki.
- Mnie matka przy porodzie na głowę nie upuściła. Mów za siebie - parsknęłam klepiąc go w ramię.
Dopiero po chwili zaczęłam sobie uświadamiać, jak wygląda nasza sytuacja - dwóch dorosłych ludzi taplających się w błocie i wzajemnie się podtrzymujących aby utrzymać pozycje siedząca, do tego śmiejących się jak głupie nastolatki i robiących z siebie idiotów. Nasza reputacja umarłaby, jeżeli ktokolwiek by nas teraz zobaczył.
Wstałam z kałuży i podniosłam zasyfione siodło. Spojrzawszy na nie cicho westchnęłam i zaniosłam je do siodlarni, a po każdym moim kroku zostawał brudny, brązowy ślad. Współczuję osobie, która będzie je zmywać. Minuta ciszy i krzyżyk na drogę. Mijając ludzi w boksach widziałam ich pytające spojrzenia i uniesione brwi, ale kiwałam im tylko głową na przywitanie. Trzeba było mień nadzieję, że kiedyś o tym zapomną i puszczą to zdarzenie w niepamięć.
Wróciłam do Dezyderego, który z uporem maniaka próbował strzepać grudki piasku znajdujące się na jego czarnej koszulce.
- Jesteś mi coś winny, Dyzio - powiedziałam stając przed chłopakiem z chytrym uśmieszkiem.
- Co tylko zechcesz, Gwendolinko.
Chwilę się zamyśliłam.
- Chcę obiad. Normalny. Z mięsem i ziemniakami. I surówką. I jeszcze coś do picia. W sumie to możesz dorzucić też jakieś czekoladowe ciastko.Nie obrażę się.
Dezydery spojrzał na mnie skonsternowanym wzrokiem, a ja prychnęłam niezadowolona.
- Jestem głodna. Gdybyś jadł to co ja przez ostatnie pół roku, podpieprzając okazjonalnie o 3 nad ranem paczkę parówek i pół litra Pepsi to też chciałbyś zjeść coś normalnego. Uwierz.
- To Ciebie w domu głodzą?
Zakryłam oczy dłonią po usłyszeniu tego pytania.
- Matka jest wegetarianką, weganką, frutarianką i wszystkim innym. To powinno Ci wystarczyć.
<Dezydery?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz