+

Archiwum

Etykiety

Aleksandra (2) Alexandra (2) Allijay (2) Amelia (11) Ashley (9) Ashton (2) Aspen (6) Astrid (2) Aviana (1) Carmen (7) Carter (2) Cole (7) Cruz (1) Damien (2) Daniel (16) Delfina (2) Dezydery (1) Eden (3) Eleonora (2) Elizabeth (2) Gabrielle (3) Giselle (2) Gwen (3) Harry (3) Heather (6) Igor (1) Iris (1) Jack (2) Jean (1) Josephine (2) Leo (2) Liam (1) Luke (1) Maxine (3) Naomi (1) Naomi Sullivan (1) Nowa postać (50) Olivier (2) Raven (1) Rebeca (1) Skylar (1) Sophie (2) Steven (1) Thomas (2) William (1)

Popularne posty

Od Gwen CD. Dezyderego

Patrzyłam oniemiała, jak moje siodło ląduje w największej błotnej kałuży jaką kiedykolwiek widziała stadnina w Amwell. Mogłabym przysiąc, że miała rozmiar łapy Tyranozaura Rex'a skrzyżowanego z mamutem i płetwalem błękitnym. Tutaj chociaż powinny być jakieś tabliczki ostrzegające o zbliżającym się niebezpieczeństwie lub neonowe strzałki pokazujące okrężną drogę do stajni. Cokolwiek! Oczywiście nie miałam nic przeciwko kąpielom błotnym, ale jeżeli brało w nich udział nowe, czarne, lśniące, wypucowane siodło skokowe, które konserwowałam przez parę dobrych godzin, dokładnie je czyszczą i się nim zajmując jak własnym dzieckiem, to było źle, bardzo. Z przerażeniem patrzałam, jak przewraca się na prawy bok, tonąc w brązowej brei. Już nie było dla niego ratunku. Zginęło tak jak część mnie w tym momencie.
- Kur.wa! Przepraszam, ujebałem ci siodło!- pisnął chłopak z wymalowanym poczuciem winy na przestraszonej twarzy.
Spojrzałam na niego żałośnie i zmarszczyłam brwi, kiwając głową z aprobatą dla jego słów.
- Faktycznie, ujebałeś. Przynajmniej nie przebiłeś mi ręki gwoździem. Tym tylko mogę się pocieszać. - Chociaż to i tak za mało powiedziane, spoglądając na to, w jakim stanie znajdował się sprzęt. Moja dusza była rozdarta na miliony małych kawałeczków, a każdy z nich był dodatkowo podziurawiony, postrzępiony i przeciągnięty po żwirze. W tym momencie zalała mnie nieopanowana żądza zamordowania chłopaka tu i teraz. Nawet, jeżeli znaleźliby się świadkowie tego makabrycznego zdarzenia.
- Ale ja naprawdę nie chciałem. To się samo jakoś tak wyśliznęło mi z rąk i ... - ukróciłam jego wywody uniesieniem ręki.
- Nie tłumacz się - prychnęłam wchodząc do stajni razem z koniem. Odstawiłam go do boksu i wróciłam do zmieszanego Dezyderego.
- Musimy to jakoś wyciągnąć z tego bagna - stwierdził przeczesując włosy palcami.
- Odkrycie godne Columba. Brawo - zaczęłam wolno klaskać piorunując chłopaka spojrzeniem.
Odeszłam parę kroków w tył i rozejrzałam się naokoło w poszukiwaniu czegoś, co mogłyby się przydać do wyciągnięcia siodła z tego czegoś. Na około stały tylko jakieś przyczepy, traktory, worki z paszą i bezdomne szczotki do czyszczenia koni. Przy maneżu leżały jakieś baty, ale nie byłyby w stanie unieść siodła. Chociaż swoją drogą, to jak, kur.wa, można upuścić siodło. No jak?! Ja mogłabym z nim paradować po cały mieście i ewentualnie później bolałyby mnie ręce, ale nie do takiego stopnia, że nie mogłabym unieść 12 kilogramów. 
Załamałam ręce i ucisnęłam nasadę nosa. Myśl Gwen, myśl! Musi być przecież jakieś rozwiązanie! Sama go nie wyciągniesz, bo godność Ci w tym momencie na to nie pozwala, ale jakby zrobił to Dyzio? Tak, trzeba go będzie jakoś wykorzystać. Chłop się musi w końcu na coś przydać. Spierdolił, to niech naprawi.
Podeszłam do Dezyderego z wrednym uśmieszkiem i poklepałam go po plecach.
- Wyciągaj to z tego szajsu.
Uniósł brwi i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Ale czym?
- Kajakiem kur.wa. Rękami, widłami, patykiem. Czymkolwiek! - krzyknęłam sfrustrowana odgarniając kosmyki włosów z twarzy. Jeszcze moment, a coś mu zrobię, przysięgam.
Chłopak lekko się skulił, kiedy wrzasnęłam, ale przyniosło to oczekiwany skutek - podszedł do kałuży z błotem i patrzyłam jak nieporadnie próbuje wyciągnąć siodło z tego brudu. Sprzęt prześlizgiwał się pomiędzy jego jedną ręką a drugą, a ja w duchu cicho się śmiałam. Kolor włosów w końcu zobowiązuje. Kiedy znudziło mi się patrzenie jak stara się uratować moje siodło dodatkowo je brudząc, odsunęłam go od tego i sama schyliłam się po nie. Na moje nieszczęście potknęłam się o nogę Dezyderego i wpadłam w kałużę z błotem centralnie twarzą. Maseczka z błota zawsze spoko.
Słyszałam jego śmiech, który nieporadnie próbował zatuszować kaszlem. Mi nie było tak do śmiechu.
- Co tak rżysz jak końska du.pa do bata, Dyzio? Mógłbyś mi lepiej pomóc - burknęłam podnosząc się na kolana z pozycji horyzontalnej.
- Oczywiście, Gwendolinko - parsknął śmiechem wyciągając rękę w moją stronę. Wykorzystując okazję, mocno chwyciłam jego dłoń i pociągnęłam w swoją stronę. Chłopak wylądował obok mnie w błocie, a ja zaczęłam się śmiać jak opętana. Dopiero po chwili ze zdziwieniem zauważyłam, że nie śmieję się sama, a razem z chłopakiem. Mimo to, jego śmiech wcale mi nie przeszkadzał.
- Jesteśmy zdrowo walnięci - podsumował pomiędzy napadami głupawki.
- Mnie matka przy porodzie na głowę nie upuściła. Mów za siebie - parsknęłam klepiąc go w ramię.
Dopiero po chwili zaczęłam sobie uświadamiać, jak wygląda nasza sytuacja - dwóch dorosłych ludzi taplających się w błocie i wzajemnie się podtrzymujących aby utrzymać pozycje siedząca, do tego śmiejących się jak głupie nastolatki i robiących z siebie idiotów. Nasza reputacja umarłaby, jeżeli ktokolwiek by nas teraz zobaczył. 
Wstałam z kałuży i podniosłam zasyfione siodło. Spojrzawszy na nie cicho westchnęłam i zaniosłam je do siodlarni, a po każdym moim kroku zostawał brudny, brązowy ślad. Współczuję osobie, która będzie je zmywać. Minuta ciszy i krzyżyk na drogę. Mijając ludzi w boksach widziałam ich pytające spojrzenia i uniesione brwi, ale kiwałam im tylko głową na przywitanie. Trzeba było mień nadzieję, że kiedyś o tym zapomną i puszczą to zdarzenie w niepamięć.
Wróciłam do Dezyderego, który z uporem maniaka próbował strzepać grudki piasku znajdujące się na jego czarnej koszulce.
- Jesteś mi coś winny, Dyzio - powiedziałam stając przed chłopakiem z chytrym uśmieszkiem.
- Co tylko zechcesz, Gwendolinko.
Chwilę się zamyśliłam.
- Chcę obiad. Normalny. Z mięsem i ziemniakami. I surówką. I jeszcze coś do picia. W sumie to możesz dorzucić też jakieś czekoladowe ciastko.Nie obrażę się.
Dezydery spojrzał na mnie skonsternowanym wzrokiem, a ja prychnęłam niezadowolona.
- Jestem głodna. Gdybyś jadł to co ja przez ostatnie pół roku, podpieprzając okazjonalnie o 3 nad ranem paczkę parówek i pół litra Pepsi to też chciałbyś zjeść coś normalnego. Uwierz.
- To Ciebie w domu głodzą?
Zakryłam oczy dłonią po usłyszeniu tego pytania.
- Matka jest wegetarianką, weganką, frutarianką i wszystkim innym. To powinno Ci wystarczyć.

<Dezydery?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



Szablon dostosowany do przeglądarki internetowej Google Chrome. ©Agata | WS | x x.