- Plask! - moja ręka ciężko opadła na moją twarz. - Nie chce mi się jechać do Amwell...- powiedziałam do siebie. - ...ale PiPi nie będzie czekał.
Sięgnęłam po telefon aby wyłączyć budzik. Codziennie rano budził mnie kawałek Skrilex'a zatytułowany "Kill everybody". Może everybody nie zabijał, ale my ears na pewno. Energicznie wstałam z łóżka i od razu złapałam się za plecy. Wczorajszej nocy był ostry melanż, może nawet i za mocny...? Ale cóż, starość nie radość. Podeszłam do okna i rozsunęłam zasłony. Oblał mnie strumień jasnego światła, ale była siódma rano, więc czego innego się było spodziewać? Przesłoniłam oczy dłonią i ruszyłam w stronę łazienki. Przechodząc przez korytarzyk usłyszałam trzaśnięcie drzwi i odgłos ich zamykania, mama wyszła do pracy. Gdy po chwili byłam już w łazience uczesałam włosy w niedbały kok i rozpoczęłam moją poranną toaletę. Umyłam zęby, włosy, twarz i zmyłam resztki tuszu do rzęs oraz kredki do oczu ze wczoraj. Na twarz nałożyłam krem nawilżający, a gdy sie wchłonął, puder. Moja twarz tego potrzebowała, bo inaczej wyglądałaby jak samochód po woskowaniu- odbijałaby światło i wyglądałaby źle, bardzo źle.
Potem ubrałam się w rzeczy przygotowane ostatkiem sił wczorajszego dnia. Były to najlepsze, najwygodniejsze i najwspanialsze granatowe bryczesy z pełnym lejem, czarne skarpety w białe groszki, koszulka z nadrukiem pszczoły, bielizna i moja ulubiona czarna bandana, którą zawiązałam na nadgarstku. W torbie, którą zawsze zabierałam do Amwell czekały na mnie czarne materiałowe rękawiczki oraz czarne skórzane czapsy. Razem z torbą przyszłam do kuchni i zjadłam dużą porcję płatków Cheerios. Moje ulubione. Do torby włożyłam jeszcze litrową butelkę wody mineralnej, termos z mocną kawą na pobudzenie oraz kanapki z sałatą i szynką.
W przedpokoju założyłam wiązane trzewiki do jazdy, do torby wepchnęłam bluzę w koty i wyszłam z domu. Zamknęłam go na klucz i żwawym krokiem ruszyłam na przystanek autobusowy.
Miałam jeszcze trzy minuty, więc zaczęłam przeglądać Instagrama. Widać, że noc była dzika. Gdy zobaczyłam zdjęcie, na którym moja przyjaciółka, Sophie, trzyma na widelcu parówkę i patrzy na nią dzikim spojrzeniem zaczęłam się śmiać. Starsza pani siedząca obok mnie spojrzała na mnie i pokręciła swoją moherową głową mrucząc coś pod nosem. Miałam to głęboko gdzieś, więc nadal śmiałam się jak dziecko.
Podjechał autobus. Wsiadłam do niego i zajęłam jedno z tylnych miejsc tuż przy oknie. Telefon włożyłam do bocznej kieszeni i upewniłam się, że mam legitymację upoważniającą mnie do jazdy bez biletu. Siedziałam rozmyślając nad tym, co dzisiaj zrobię. P.J. miał przerwę od pracy pod siodłem, więc na początek poćwiczymy na lonżowniku. Potem wsiądę na tego kochanego jegomościa i pojeździmy trochę i poskaczemy coś niższego żeby od razu nie startować z nie wiadomo czym. Tym bardziej, że to nowe miejsce i nie chcę go jeszcze bardziej stresować. Dopiero teraz sobie to uświadomiłam- nikogo tam nie znam, nie wiem gdzie co się znajduje i pewnie wszystkie rzeczy P.J.'a są w miejscu o którym nie mam pojęcia. I nawet nie pamiętam gdzie on ma boks! Będę pół dnia szukała, a padok mam wolny na godzinę od jedenastej.
- O, cześć, widzę, że też jeździsz konno. - powiedziała z uśmiechem na twarzy dziewczyna mniejwięcej w moim wieku przerywając te "niesamowite" rozmyślania. - I tak w ogóle to jestem Eleonora, Eleonora Fuhrman.
Rudowłosa dziewczyna podała mi rękę. Uścisnęłam ją delikatnie.
- Maxine Harrison. - odpowiedziałam dość oschle jak to na mnie przystało.
- Też jedziesz do Amwell?
- Tak...
- To świetnie! Mam padok na jedenastą. Mogłabyś mi porobić zdjęcia?
- F*ck... - przecedziłam cicho przez zęby, ale Eleonora to chyba usłyszała, więc szubko się zreflektowałam. - To znaczy... Też jeżdżę o jedenastej, więc nie mogę zrobić Ci zdjęć.
<Eleonora?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz