Gdy jechałem za dziewczyną w stronę toru pomyślałem, że tor jak tor, ale jak dojechaliśmy na miejsce okazało się, że jest trochę... Zapuszczony? Ale i tak dało się jeździć. Pozwoliłem dziewczynie zacząć, bo i tak byłem pewien co do jednego. Zjedziemy ich. I to równo. Vida na sam widok przeszkód zaczęła przestępować z nogi na nogę. Aż się rwała w stronę toru. Stanąłem pod drzewem w cieniu. Zsiadłem z klaczy, która potrząsnęła energicznie swoim gniadym łbem w górę, dając mi znak, że jest coraz bardziej niecierpliwa. Zaśmiałem się i pogładziłem ją po pysku. Kashel dołączył do chwili podbiegając do mnie. Zawsze nosiłem przy sobie smycz. A raczej dłuższą linkę, aby móc go trzymać nawet gdy siedzę w siodle. Postanowiłem go przywiązać do pobliskiego drzewa pod którym stałem, by na torze nikomu nie zawadzał, a przede wszystkim, aby nic się nie stało.
Carmen w tym samym czasie się rozgrzewała. Gdy się odwróciłem, skinęła głową, dając znak, że jest gotowa i ruszyła. Oparłem się o mojego wierzchowca i oglądałem to całe widowisko. Tor był stosunkowo nieduży. Składał się dokładnie z 6 przeszkód. Muszę przyznać, że na początku, gdy Carmen wraz z Liptonem pokonywali pierwsze przeszkody, czułem się zagrożony, bo szło im bardzo dobrze. Lecz poczucie zagrożenia zniknęło wraz z ostatnią przeszkodą gdy koń Carmen zawadził tylnymi kopytami o przeszkodę i zrzucił tym samym dziewczynę.
- Diable jeden!- krzyknęła na konia, który pobiegł dalej przed siebie, momentalnie się zatrzymując i zaczął skubać zieloną, soczystą trawę w najlepsze. Jakby nic się nie stało. Podbiegłem do Carmen. Podałem jej rekę. Przez chwilę się wahała, ale potem przyjęła moją pomoc. Dziewczyna poszła dumnym krokiem po swojego konia. Ja dalej rozbawiony sytuacją podszedłem do swojego i na niego wsiadłem.
- Teraz twoja kolej- powiedziała stając obok mnie.
- Oczywiście. Postaram się nie spaść- odparłem i popędziłem Vidę do kłusa.
Klacz nie miała oporów. Najchętniej popędziłaby już galopem i pokonywała kolejno 6 przeszkód, ale ja jej na to nie pozwoliłem.
Oddaliłem się trochę od toru. Ruszyłem galopem i zrobiłem dwie wolty, aby przygotować konia do przejazdu, aż wreszcie skierowałem klacz na pierwszą przeszkodę. Vida ruszyła równym krokiem na pierwszą przeszkodę - żywopłot.
Stosunkowo nie duży. Łatwe jak na początek. Od razu sie zorientowałem, że dobrym pomysłem były dwie wolty przed startem. Koń się teraz skupił i skierował uszy w tył. W moją stronę. Teraz jechało nam się całkiem wygodnie - czułem to w ruchach Vidy.
Koń w odpowiedniej chwili zebrał się, zakołysał na tylnych nogach i przygotował do skoku. Uniosłem sie w siodle i przesunąłem dłonie do przodu wzdłuż szyi konia.
Vida przefrunęł nad żywopłotem, lądując kilkanaście centymetrów za przeszkodą - tylne kopyta o nic nie zawadziły.
Następna przeszkoda - okser. Vida odbiła się od ziemi. Zachowała odpowiednią odległość od poprzeczki i tym razem nie goziła nam zrzutka.
Bezpiecznie wylądowaliśmy za przeszkodą. Naprowadziłem klacz na kolejną, trzecią z sześciu przeszkód - złoto-białą stacjonatę.
Pięknie poływskiwała w promieniach słońca. Klacz i tym razem w świetny sposób pokonała kolejną przeszkodę. Połowa toru za nami. Kolejne przeszkody pokonaliśmy w dobrym tępie, nie zaliczając zrzutki lub upadku. Mały problem pojawił się na ostatniej przeszkodzie. Vida lubi napędzać się na końcu, co również prowadzi do tego, że się rozprasza lub nie do końca mnie słucha. Lecz zapanowałem nad tym. Po pokonaniu ostatniej przeszkody przejechaliśmy jeszcze kilka kroków galopem, potem zwolniłem klacz do kłusa. Poklepałem Vidę po szyi, a ona parsknęła wesoło. Podjechałem żwawym krokiem do dziewczyny i Liptona. Uśmiech zagościł na mojej twarzy. Triumfalny uśmiech. Carmen nie była tym faktem usatysfakcjonowana.
- Mówiłem, że ciebie pokonamy- odparłem.
<Carmen?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz