- To co PiPi, jedziemy w terenik? - zapytałam kuca. Oczywiście, nie miał nic do gadania. Mimo tego parsknął radośnie i podszedł do poidła.
Z siodlarni wzięłam siodło oraz ogłowie. Przywiozłam mu nowy czaprak oraz ochraniacze na przód oraz tył do kompletu. Był to granatowy czaprak ze srebrną lamówką oraz granatowe ochraniacze. Nie miały one żadnych detali poza srebrnym logiem firmy na rzepach. Z wieszaka, który był obok boksu zdjęłam kantar i uwiąz. Podeszłam do kuca i pogłaskałam go po szyi oraz łopatce. Założyłam na jego głowę kantar, zapięłam uwiąz i przywiązałam P.J.'a do barierki przy wyjściu z boksu. Zaczęłam czyścić kuca zgrzebłem, bo miał straszne zaklejki.
- Bo nie ma to jak wytarzać się we własnym kupsku, nie P.J.? - powiedziałam do kuca, a on tylko schylił się i zaczął wyjadać słomę.
Gdy czyściłam mu kopyta zauważyłam, że pod podkową na jego prawej przedniej nodze był nieprzyjaciel- sporych rozmiarów szary kamyk. Próbowałam go wygrzebać na tysiąc sposobów zaczynając od zwykłego wydłubywania metalową częścią kopystki tak, jakbym czyściła kopyto ze słomy czy piasku. Skończyłam na "rzeźbieniu" w kopycie. Delikatnie uderzałam o kopystkę szczotką ryżową tak, aby kamień wypadł. Spocona jak szczur wyprostowałam się i otarłam czoło.
- Wreszcie się udało! Gdzie ty to sobie zrobiłeś? Po górach latałeś? - zapytałam kuca uśmiechając się.
W odpowiedzi przechylił głowę na prawo i zatrzepotał rzęsami. Założyłam na nogi kuca ochraniacze, a potem na jego grzbiecie położyłam żel korygujący jego plecki. Położyłam nowy czaprak i siodło. Zapięłam podogonie i założyłam ogłowie. Zabezpieczyłam wodze po czym wyszłam z boksu aby założyć kask oraz rękawiczki. Poprawiłam jeszcze fryzurę, bo po przygodzie z kopytem i kamieniem trochę się popsuła. Związałam luźny kucyk na dole głowy. Odbezpieczyłam wodze i wyprowadziłam kuca na plac. Chwilę postępowałam, a potem ruszyłam wprost do lasu. Ruszyłam główna drogą kłusem i skręciłam w jedna z bocznych ścieżek i przeszłam do stępa. Dałam kucykowi luźne wodze i wyjęłam stopy ze strzemion. Chciałam nacieszyć się chłodnym wiatrem wiejącym od Amwell. Przez te parę dni BARDZO polubiłam to miejsce. Było tu tak cicho i spokojnie, a towarzyszyło mi tylko rżenie koni.
Nagle jakieś małe zwierzę wyskoczyło zza krzaków i przebiegło centralnie przed kucem. P.J. gwałtownie odskoczył do tyłu a ja wyleciałam z siodła uderzając głową o wystający konar drzewa. I żeby nie było mi tak lekko, to kuc podeptał mi nogę i z bólu byłam na granicy omdlenia. Najwidoczniej ktoś to zauważył. Postać szybko zeskoczyła z konia i podbiegła do mnie ciągnąc rumaka za wodze.
- Halo...? Ni ci nie jest? - usłyszałam jedwabisty, definitywnie kobiecy głos.
- Strasznie mnie boli noga... - zajęczałam.
- Podaj mi rękę, pomogę ci wstać. - powiedziała z entuzjazmem.
Wstałam cała obolała i nawet nie miałam siły podziękować dziewczynie. Rozglądałam się dookoła szukając P.J.'a. Nigdzie go nie widziałam. Przecież Jak go nie znajdę to:
Po pierwsze: Matka mnie zabije.
Po drugie: Zdążę to zrobić zanim ona to zrobi.
Po trzecie: P.J. też zginie.
Zanim zdążyłam zapytać o kuca dziewczyna powiedziała abym wsiadła na jej konia. Z racji tego, że sama nie dawałam rady, rudowłosa pomogła mi. Siedziałam na jej koniu i wydawało mi się, że siedzę jakoś bardzo wysoko, ale to tylko przez to, że mój kuc jest niski.
- Poczekaj tu na mnie, a ja poszukam twojego konia. Nie mógł uciec bardzo daleko. - powiedziała dziewczyna z uśmiechem na twarzy. Nie zdążyła odejść daleko i dodała, że jej klacz ma na imię Arreciffe.
- Ciekawe imię koniu... - powiedziałam i poklepałam klacz po szyi.
Chwilę później dziewczyna dumnym krokiem przyszła z PiPim w ręku. Miał bardzo przestraszone oczka i wyglądał na zdezorientowanego.
- Stał jak posąg tam, za drzewami! - powiedziała żywo dziewczyna.
- Dzięki, że go znalazłaś. I mi pomogłaś... Jak mogę Ci się odwdzięczyć?
- Luz, nic takiego. Każdemu trzeba pomagać, prawda?
- Prawda.
W jednym ręku trzymała swoją klacz, a w drugim mojego kuca. Wracałyśmy do stajni rozmawiając o tym co się stało. Podobno nie wyglądało to dobrze, ale nic poważnego nie nie stało. Noga powoli przestawała mnie boleć, a głowa już wcale mnie nie bolała.
Delfina?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz