+

Archiwum

Etykiety

Aleksandra (2) Alexandra (2) Allijay (2) Amelia (11) Ashley (9) Ashton (2) Aspen (6) Astrid (2) Aviana (1) Carmen (7) Carter (2) Cole (7) Cruz (1) Damien (2) Daniel (16) Delfina (2) Dezydery (1) Eden (3) Eleonora (2) Elizabeth (2) Gabrielle (3) Giselle (2) Gwen (3) Harry (3) Heather (6) Igor (1) Iris (1) Jack (2) Jean (1) Josephine (2) Leo (2) Liam (1) Luke (1) Maxine (3) Naomi (1) Naomi Sullivan (1) Nowa postać (50) Olivier (2) Raven (1) Rebeca (1) Skylar (1) Sophie (2) Steven (1) Thomas (2) William (1)

Popularne posty

Od Giselle

Zaspany pomruk odbił się od chłodnej bieli ścian obszernego pokoju, nie doczekując się echa. Wiszącą w powietrzu pustkę wypełniał jedynie dyskretny syk kaloryfera, jakby nie chciał naruszyć kruchej ciszy poranka. Pozorny spokój ustępował jednak narastającemu napięciu, podczas gdy wszystkie przedmioty w pomieszczeniu zdawały się wlepiać swoje spojrzenia w zaplątaną w pościeli dziewczynę, zgodnie wyszeptując słowo "wstawaj". W końcu, z kolejnym pomrukiem niezadowolenia podniosła się ze stosu koców i poduszek, po czym niechętnie zeskoczyła na zlodowaciałą podłogę. 
W pokoju panował półmrok, a przy tym cholerny chłód. Nora godna królika doświadczalnego. Po omacku znalazłam włącznik lampki nocnej i już po chwili pokój wypełnił się ciepłym, złotawym światłem. Spojrzałam na zegarek - godzina szósta trzydzieści dwie. Zaklęłam pod nosem, po czym opatuliłam się ciasno narzuconym w pośpiechu swetrem i, powstrzymując drgawki, powlokłam się do toalety. Jeśli jest coś, co trzeba wiedzieć o Gigi ze stosu wielu trywialnych informacji to to, że jest okropnym zmarzluchem. Jak na ironię, jej ulubioną porą roku jest zima. Lubi też kolor fioletowy. 
Temperatura - dzięki bogu - wzrastała proporcjonalnie do pory dnia, także już koło dziewiątej dało się ściągnąć z ciała wierzchnią warstwę ogrzewającą i może wyjść na papierosa. Ledwo przekroczyłam próg, a siarczysty chłód wplótł mi się we włosy i przedarł przez wszystkie warstwy ochronne. Zapalniczka nie zadziałała. Naburmuszona, ruszyłam żwawym krokiem w kierunku stajni, gdzie zazwyczaj znajdowały się zapałki. 
Ognia jak nie było wcześniej, tak nie było później, ja jednak zaniepokojona byłam już czymś zupełnie innym - wszystkie boksy były puste. Starałam się zachować spokój i z zimną krwią podeszłam w kierunku boksu, gdzie spodziewałam się znaleźć moją podopieczną, jednak z każdym kolejnym krokiem instynkt podpowiadał mi, że nie mam na co liczyć. No i faktycznie - drewniane drzwiczki stały otworem, a sponiewierany kantar leżał kilka kroków przed stajnią. Zmrożona wcześniej zawartość żył zaczęła cicho bulgotać. Odwróciłam się na wściekle na pięcie i teatralnym chodem udałam się w stronę pastwiska. 
Było tak, jak się spodziewałam: Goldie, pomimo wywieszonej na boksie tabliczki z wyraźnym napisem "nie zbliżać się", została wyprowadzona na padok razem z resztą klaczy. Oczywiście bez kantaru. Stała teraz w demonstracyjnej pozie, obejmując swoją troskliwą pieczą trzy czwarte pastwiskowej powierzchni i raz po raz parskając groźnie na tłoczące się przy płocie towarzyszki. Uszy miała położone do granic możliwości, a w spojrzeniu wulkan. Powinnam ją była nazwać nitrogliceryna. Przeleciałam wzrokiem po zestresowanych koniach - niektóre były lekko poszkodowane. Niektóre bardziej. Wywróciłam oczami z poirytowaniem. Ktoś tu się wykazał ponadprzeciętnym debilizmem, bo pomijając już fakt, że nie każdy właściciel życzy sobie by podejmować za niego decyzje w sprawie podopiecznego, to koni było na pastwisku po prostu za dużo, przy czym ogiery i klacze nie zostały odseparowane. Najgorsze faux pas. No ale cóż, ktoś musiał doprowadzić ten bałagan do porządku, a jako że nie było nikogo w okolicy zdałam sobie sprawę, że los się do mnie dzisiaj nie uśmiecha. Westchnęłam więc tylko, po czym chwyciłam wiszący nieopodal uwiąz i przeskoczyłam przez bramkę, lądując w centrum strefy zagrożenia. 
Przypominało to wyglądem średniowieczny pojedynek - ja z moim uwiązem i odmarzającymi już stopami oraz Goldie ze swoją furią, obie już równo sfrustrowane. Dziewczynka, jak lubiłam na nią mówić, jak zwykle pod pokładami dynamitu była lekko skonfundowana. Z jednej strony agresja wylewała się z niej w każdym kierunku i takie sytuacje pomagały jej wyładować nadmiar niezbyt pozytywnej energii, ja jednak wiedziałam, że tak naprawdę czuje się nieswojo. Gwizdnęłam na nią, po czym wyciągnęłam z kieszeni swetra cukierki marchewkowo-buraczane. Od razu podniosła uszy. Arogancki uśmieszek wymalował się na mojej twarzy, teraz czekałam tylko aż całkowicie się podda. Ona zaś ruszyła niepewnym w moim kierunku, prowadzona przez wyczulony na ulubiony smakołyk nos. Byłam już pewna, że wygraną mam w kieszeni, kiedy z prawej strony płotu dobiegł mnie wściekły krzyk oraz coś, co brzmiało jak strumień przekleństw. Klacz momentalnie odwróciła głowę i wycelowała w postać swoje ostre niczym brzytwa spojrzenie. Niestety nie tylko tym mogła okaleczyć. Uprzedzając jej atak przerzuciłam uwiąz przez szyję zwierzęcia i szarpnęłam mocno w przeciwną stronę. Postać, która okazała się być mężczyzną, zdawała się nie zauważać niebezpieczeństwa - szedł tylko w kierunku stojącej w rogu gniadej hanowerki, dosyć poważnie pokiereszowanej. Był wściekły, prawdopodobnie bardziej niż ja. Pochlastana klacz pewnie jeszcze kilka godzin temu mogła pochwalić się piękną, lśniącą sierścią i szlachetną postawą. Teraz jednak stała w kącie, skulona, oblepiona szarym byłem i gdzieniegdzie skrzepłą krwią. No cóż, nie moja sprawa. Cieszyłam się tylko, że nie jestem za to odpowiedzialna. Poskromiona Class szła naburmuszona za właścicielką, ale nie zamierzała już niczego próbować. Byłam z tego bardzo usatysfakcjonowana, jednak szampański nastrój przerwało mi ostre szarpnięcie w okolicy obręczy barkowej. Syknęłam, po czym odwróciłam się w kierunku katalizatora bólu - był bardzo, bardzo zły. Wyprostowałam się, po czym uniosłam jedną brew i zmierzyłam postać krytycznym spojrzeniem.
- Mogę w czymś pomóc? - spytałam w wyrzutem, rozmasowując ramię. 
- Wydaje mi się, że ten twój uznałaś, że wypuszczanie go z boksu to dobry pomysł? - odparł z pozornym spokojem, jednak w jego głosie czaiła się złość. 
- Pomyślałam, że to będzie zajebista zabawa - rzuciłam z przekąsem, znudzona całą sytuacją. - Oczywiście, że jej nie wypuściłam, ale mam wrażenie, że zrobił to ktoś, kto po prostu nie umie czytać. To zdecydowanie zawęża spektrum podejrzanych. 
Parsknął cicho, a ja odpowiedziałam dyskretnym uśmiechem. A potem cisza. Ciężka i nieco niezręczna, dlatego też wyciągnęłam z kieszeni paczkę złotych Marlboro i spojrzałam pytająco na chłopaka.

Cole? sorry, że fabuła trochę randomowa, ale pisałam w pośpiechu :')

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



Szablon dostosowany do przeglądarki internetowej Google Chrome. ©Agata | WS | x x.