Zaspany pomruk odbił się od chłodnej bieli ścian obszernego pokoju, nie doczekując się echa. Wiszącą w powietrzu pustkę wypełniał jedynie dyskretny syk kaloryfera, jakby nie chciał naruszyć kruchej ciszy poranka. Pozorny spokój ustępował jednak narastającemu napięciu, podczas gdy wszystkie przedmioty w pomieszczeniu zdawały się wlepiać swoje spojrzenia w zaplątaną w pościeli dziewczynę, zgodnie wyszeptując słowo "wstawaj". W końcu, z kolejnym pomrukiem niezadowolenia podniosła się ze stosu koców i poduszek, po czym niechętnie zeskoczyła na zlodowaciałą podłogę.
W pokoju panował półmrok, a przy tym cholerny chłód. Nora godna królika doświadczalnego. Po omacku znalazłam włącznik lampki nocnej i już po chwili pokój wypełnił się ciepłym, złotawym światłem. Spojrzałam na zegarek - godzina szósta trzydzieści dwie. Zaklęłam pod nosem, po czym opatuliłam się ciasno narzuconym w pośpiechu swetrem i, powstrzymując drgawki, powlokłam się do toalety. Jeśli jest coś, co trzeba wiedzieć o Gigi ze stosu wielu trywialnych informacji to to, że jest okropnym zmarzluchem. Jak na ironię, jej ulubioną porą roku jest zima. Lubi też kolor fioletowy.
Temperatura - dzięki bogu - wzrastała proporcjonalnie do pory dnia, także już koło dziewiątej dało się ściągnąć z ciała wierzchnią warstwę ogrzewającą i może wyjść na papierosa. Ledwo przekroczyłam próg, a siarczysty chłód wplótł mi się we włosy i przedarł przez wszystkie warstwy ochronne. Zapalniczka nie zadziałała. Naburmuszona, ruszyłam żwawym krokiem w kierunku stajni, gdzie zazwyczaj znajdowały się zapałki.
Ognia jak nie było wcześniej, tak nie było później, ja jednak zaniepokojona byłam już czymś zupełnie innym - wszystkie boksy były puste. Starałam się zachować spokój i z zimną krwią podeszłam w kierunku boksu, gdzie spodziewałam się znaleźć moją podopieczną, jednak z każdym kolejnym krokiem instynkt podpowiadał mi, że nie mam na co liczyć. No i faktycznie - drewniane drzwiczki stały otworem, a sponiewierany kantar leżał kilka kroków przed stajnią. Zmrożona wcześniej zawartość żył zaczęła cicho bulgotać. Odwróciłam się na wściekle na pięcie i teatralnym chodem udałam się w stronę pastwiska.
Było tak, jak się spodziewałam: Goldie, pomimo wywieszonej na boksie tabliczki z wyraźnym napisem "nie zbliżać się", została wyprowadzona na padok razem z resztą klaczy. Oczywiście bez kantaru. Stała teraz w demonstracyjnej pozie, obejmując swoją troskliwą pieczą trzy czwarte pastwiskowej powierzchni i raz po raz parskając groźnie na tłoczące się przy płocie towarzyszki. Uszy miała położone do granic możliwości, a w spojrzeniu wulkan. Powinnam ją była nazwać nitrogliceryna. Przeleciałam wzrokiem po zestresowanych koniach - niektóre były lekko poszkodowane. Niektóre bardziej. Wywróciłam oczami z poirytowaniem. Ktoś tu się wykazał ponadprzeciętnym debilizmem, bo pomijając już fakt, że nie każdy właściciel życzy sobie by podejmować za niego decyzje w sprawie podopiecznego, to koni było na pastwisku po prostu za dużo, przy czym ogiery i klacze nie zostały odseparowane. Najgorsze faux pas. No ale cóż, ktoś musiał doprowadzić ten bałagan do porządku, a jako że nie było nikogo w okolicy zdałam sobie sprawę, że los się do mnie dzisiaj nie uśmiecha. Westchnęłam więc tylko, po czym chwyciłam wiszący nieopodal uwiąz i przeskoczyłam przez bramkę, lądując w centrum strefy zagrożenia.
Przypominało to wyglądem średniowieczny pojedynek - ja z moim uwiązem i odmarzającymi już stopami oraz Goldie ze swoją furią, obie już równo sfrustrowane. Dziewczynka, jak lubiłam na nią mówić, jak zwykle pod pokładami dynamitu była lekko skonfundowana. Z jednej strony agresja wylewała się z niej w każdym kierunku i takie sytuacje pomagały jej wyładować nadmiar niezbyt pozytywnej energii, ja jednak wiedziałam, że tak naprawdę czuje się nieswojo. Gwizdnęłam na nią, po czym wyciągnęłam z kieszeni swetra cukierki marchewkowo-buraczane. Od razu podniosła uszy. Arogancki uśmieszek wymalował się na mojej twarzy, teraz czekałam tylko aż całkowicie się podda. Ona zaś ruszyła niepewnym w moim kierunku, prowadzona przez wyczulony na ulubiony smakołyk nos. Byłam już pewna, że wygraną mam w kieszeni, kiedy z prawej strony płotu dobiegł mnie wściekły krzyk oraz coś, co brzmiało jak strumień przekleństw. Klacz momentalnie odwróciła głowę i wycelowała w postać swoje ostre niczym brzytwa spojrzenie. Niestety nie tylko tym mogła okaleczyć. Uprzedzając jej atak przerzuciłam uwiąz przez szyję zwierzęcia i szarpnęłam mocno w przeciwną stronę. Postać, która okazała się być mężczyzną, zdawała się nie zauważać niebezpieczeństwa - szedł tylko w kierunku stojącej w rogu gniadej hanowerki, dosyć poważnie pokiereszowanej. Był wściekły, prawdopodobnie bardziej niż ja. Pochlastana klacz pewnie jeszcze kilka godzin temu mogła pochwalić się piękną, lśniącą sierścią i szlachetną postawą. Teraz jednak stała w kącie, skulona, oblepiona szarym byłem i gdzieniegdzie skrzepłą krwią. No cóż, nie moja sprawa. Cieszyłam się tylko, że nie jestem za to odpowiedzialna. Poskromiona Class szła naburmuszona za właścicielką, ale nie zamierzała już niczego próbować. Byłam z tego bardzo usatysfakcjonowana, jednak szampański nastrój przerwało mi ostre szarpnięcie w okolicy obręczy barkowej. Syknęłam, po czym odwróciłam się w kierunku katalizatora bólu - był bardzo, bardzo zły. Wyprostowałam się, po czym uniosłam jedną brew i zmierzyłam postać krytycznym spojrzeniem.
- Mogę w czymś pomóc? - spytałam w wyrzutem, rozmasowując ramię.
- Wydaje mi się, że ten twój uznałaś, że wypuszczanie go z boksu to dobry pomysł? - odparł z pozornym spokojem, jednak w jego głosie czaiła się złość.
- Pomyślałam, że to będzie zajebista zabawa - rzuciłam z przekąsem, znudzona całą sytuacją. - Oczywiście, że jej nie wypuściłam, ale mam wrażenie, że zrobił to ktoś, kto po prostu nie umie czytać. To zdecydowanie zawęża spektrum podejrzanych.
Parsknął cicho, a ja odpowiedziałam dyskretnym uśmiechem. A potem cisza. Ciężka i nieco niezręczna, dlatego też wyciągnęłam z kieszeni paczkę złotych Marlboro i spojrzałam pytająco na chłopaka.
Cole? sorry, że fabuła trochę randomowa, ale pisałam w pośpiechu :')
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz