Końcówka papierosa rozżarzyła się jaśniejącym, wśród panującego dookoła mroku, światłem. Oparłem się o jedno z drzew rosnących w pobliżu jeziora i zamknąłem na chwilę oczy, zaciągając się fajką spoczywającą w moich ustach. Po całym dniu spędzonym w stajni nie mogę nie zapalić i nie pobyć chwilę samemu. Cholercia, brzmię w tym momencie jak gdyby odezwała się we mnie ta wrażliwa część mej osobowości (której przecież nie mam...), co to to nie. Obserwowałem z daleka molo, na którym mam w zwyczaju przeważnie siadać. Dzisiaj jednak – nie wiem, czy to ze zmęczenia czy zwykłego kaprysu – obrałem sobie za cel drzewo. opierając się o nie od strony jeziora. Miałem dzisiaj wyjątkowo zły humor, wkurwienie nie opuszczało mnie już od rana. Sprawca tego wszystkiego? Bez wątpienia moja matka, która musiała wetknąć swój wścibski nos w każdą minutę mojego dzisiejszego dnia. Żałosne.
Dziwię się, że nie postanowiła śledzić mnie aż tutaj, nad jezioro, ale chyba aż tak nisko jeszcze nie upadła i wolała jednak dokończyć papierkową robotę w stajennym biurze. Chociaż tyle pozytywów dzisiejszego dnia.
Upuściłem spalonego papierosa na ziemię, a następnie przydepnąłem go, by dogasić ledwo już buchający żar. Westchnąłem cicho, odbijając się lekko od drzewa, by skierować swoje kroki z powrotem w stronę stajni znajdującej się kilkaset metrów od mojej obecnej lokalizacji. Pech chciał najwidoczniej udupić mój dzisiejszy dzień jeszcze bardziej, bo gdy tylko znalazłem się na zarośniętej polnej ścieżce – poczułem, że coś we mnie uderza, a potem już tylko zduszone uderzenie o ziemię – na szczęście nie moje. Zwróciłem głowę w lewą stronę, szukając wśród ciemności przyczyny tej nagłej ,,stłuczki". Kiedy moje spojrzenie powędrowało nieco niżej, dostrzegłem na trawie zarys jakiejś osoby, a mimo panującego dookoła mroku – sylwetka postaci wydała mi się jakoś dziwnie znajoma.
Wyciągnąłem w jej kierunku rękę, a ta odwzajemniła uścisk. Kiedy tylko zrównała się ze mną, rozpoznałem w niej tę nową, której nie pokazałem się dzisiejszego dnia z najlepszej strony.
– Przepraszam... – szepnąłem, pozorując na twarzy minę zbitego psiaka. Normalnie pewnie bym to olał, ale nie chcę zrażać się w oczach tej dziewczyny. Może dlatego, że jest całkiem ładna? Och, Daniel, cicho.
– Nic się nie stało, to ja się zagapiłam – odparła, a na jej twarzy w żaden sposób nie malowała się złość czy irytacja. Dobrze, może w końcu jakaś normalna dziewczyna, która nie zacznie mnie od razu opierdalać o to, że "to zderzenie to tylko i wyłącznie moja wina, jestem debilem, który nie patrzy pod nogi i mam ją przeprosić!!!". Dobrze by było.
– Chodziło mi o sytuację w stajni, byłem trochę niemiły. Przepraszam, po prostu mam zły dzień – mruknąłem, przenosząc zakłopotany wzrok z powrotem na dziewczynę. Jej mina wyglądała na łagodną, więc najwidoczniej moje dzisiejsze chamskie odzywki nie zrobiły na niej największego wrażenia i postanowiła je olać. Już ją lubię.
– Każdemu może się zdarzyć – wzruszyła tylko ramionami. Parsknąłem cichym śmiechem, unosząc równocześnie brwi.
Weźmy porównajmy ją przykładowo do takiej Amelii Whitehall – jeśli tej powiedziałbym, że już na starcie jest spalona – zapewne przyłożyła by mi niemalże od razu, z powodu urażenia jej delikatnej dumy.
– Jestem Daniel – powiedziałem, szczerząc się w kierunku dziewczyny. – Ten słynny syn właścicieli stajni – dodałem z przekąsem. Nie szczyciłem się tym ,,tytułem" – co to, to nie! To raczej miało być coś w stylu ,,Pewnie słyszałaś już o mnie jakieś dziwne pogłoski".
– A ja Alexandra, Alexandra Santiago.
– Santiago? Hej, czy to nie twój tata starto...
– Tak – przerwała mi, spuszczając wzrok na dół i wbijając go w czubki swoich sportowych butów. – Startował. – Z wielkim, gigantycznym naciskiem na startoWAŁ jako czas przeszły. Cholera, teraz to ja czułem się spalony na samym starcie.
– Wybacz... nie powinienem – szepnąłem, drapiąc się po karku. – Biegasz? – Zmieniłem szybko temat, oczekując (pozytywnej, rzecz jasna!) reakcji dziewczyny.
– Trochę – uśmiechnęła się. – A ty...
– Nie, nie, nie – zaprzeczyłem, śmiejąc się przy tym. – Nie dbam o swoją kondycję, o zdrowie też nie, w szczególności płuca... – Ostatnie trzy wyrazy wyszeptałem pod pozorem udania, że fakt, iż palę musi pozostać sekretem. Było to jednak wypowiedziane jedynie w celach komicznych, tak naprawdę miałem w dupie czy ktoś mnie zobaczy czy też nie. – Mogę potowarzyszyć ci jedynie marszem – uniosłem brew oczekując odpowiedzi dziewczyny.
– Trochę – uśmiechnęła się. – A ty...
– Nie, nie, nie – zaprzeczyłem, śmiejąc się przy tym. – Nie dbam o swoją kondycję, o zdrowie też nie, w szczególności płuca... – Ostatnie trzy wyrazy wyszeptałem pod pozorem udania, że fakt, iż palę musi pozostać sekretem. Było to jednak wypowiedziane jedynie w celach komicznych, tak naprawdę miałem w dupie czy ktoś mnie zobaczy czy też nie. – Mogę potowarzyszyć ci jedynie marszem – uniosłem brew oczekując odpowiedzi dziewczyny.
Alexandra?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz