+

Archiwum

Etykiety

Aleksandra (2) Alexandra (2) Allijay (2) Amelia (11) Ashley (9) Ashton (2) Aspen (6) Astrid (2) Aviana (1) Carmen (7) Carter (2) Cole (7) Cruz (1) Damien (2) Daniel (16) Delfina (2) Dezydery (1) Eden (3) Eleonora (2) Elizabeth (2) Gabrielle (3) Giselle (2) Gwen (3) Harry (3) Heather (6) Igor (1) Iris (1) Jack (2) Jean (1) Josephine (2) Leo (2) Liam (1) Luke (1) Maxine (3) Naomi (1) Naomi Sullivan (1) Nowa postać (50) Olivier (2) Raven (1) Rebeca (1) Skylar (1) Sophie (2) Steven (1) Thomas (2) William (1)

Popularne posty

Od Williama CD. Allijay

Podniosłem wzrok znad dwutygodnika kupionego paręnaście minut temu w pobliskim kiosku. Nadal nie byłem pewny, czy jego tematyka dotyczyła spraw Amwell i jego okolic, czy może czegoś zupełnie innego. Dużo...wszystkiego. Redaktorzy na pewno nie mogliby poszczycić się jakimkolwiek dowodem, który mógłby potwierdzić ukończenie przez nich studiów dziennikarskich. 
Wyszukałem wzrokiem twarzy wysokiej brunetki, jak się okazało zmierzała przy rytmicznym stukocie obcasów w stronę mojego stolika. Stanąwszy przede mną z szerokim uśmiechem, wyjęła z obszernej kieszeni swojego kraciastego fartuszka zawiązanego na biodrach mały notes i długopis. Zmieniła dziś kolor szminki, zawsze upiększała usta subtelnym, pudrowym różem, za to dziś użyła głębokiej czerwieni. Włosy zaś upięła za pomocą jaskrawopomarańczowej spinki z tyłu głowy, tworzyły urokliwy kucyk, a ich falowane końcówki muskały długą szyję dziewczyny. Tradycyjnie miała na sobie prostą sukienkę w różowym kolorze i baletki do kompletu, znak przynależności do składu kelnerek restauracji o wdzięcznej nazwie, “Róże Amwell”. 
-To, co zwykle? - zapytała melodyjnym głosem, kiwnąłem głową, odwzajemniając uśmiech. Zapisała szybko w notesie moje zamówienie i odeszła ku następnemu klientowi. Nie było ich wielu o tej porze, mogłem więc liczyć na śniadanie w towarzystwie Ellie, gdy już zbierze żądania wszystkich gości. 
Lubię tu przychodzić. Już od dwóch lat “Róże Amwell’ to moja ulubiona restauracja, zapewniająca mi codziennie niebywale smaczne śniadanie. Stolik numer 15 w godzinach między 5:30, a 9:00 był zarezerwowany wyłącznie dla mnie, wiedzieli już o tym wszyscy, czy to obsługa, czy stali klienci. Stał jako jedyny przy ścianie równoległej do drzwi wejściowych restauracji w otoczeniu różnego rodzaju roślin doniczkowych. Tuż za nim znajdowały się trzy duże okna, sięgające od podłogi po sam sufit, ukazywały codzienne życie mieszkańców Amwell. Cała restauracja była niewielkim, aczkolwiek klimatycznym miejscem, utrzymanym w odcieniach brązu. Wystrój przywodził mi na myśl gustowne kawiarnie z 40 lat XX., jednak moim ulubionym elementem były zdecydowanie fotografie. Czarno-białe zdjęcia oprawione w drewniane ramki ozdabiały ściany oraz stoliki. Widniały na nich uśmiechnięte twarze poprzednich właścicieli, pracowników sprzed kilku laty oraz dawnych gości “Róż Amwell”. Podziwianie ich sprawiało mi wiele radości, mogłem bowiem obserwować momenty rozgrywające się szmat czasu przed moim urodzeniem, obserwować chwile radości uchwycone przez obiektyw aparatu.
-Pańskie zamówienie, życzę smacznego! - Ellie usiadła naprzeciw mnie, podsuwając mi pod nos talerz z dwoma apetycznie wyglądającymi goframi z bitą śmietaną, owocami i polewą czekoladową. Gdyby Wayne, mój niezastąpiony przyjaciel i osobisty trener w jednym zobaczył tą niebiańską pyszność, zapewne spuściłby mi porządny łomot, jak to tylko on potrafi, a rekompensatą za zniewagę jego treningów byłaby seria ćwiczeń, pod koniec której miałaby nastąpić moja śmierć. Na szczęście Wayne nie jest szczególnie spostrzegawczy, a tym bardziej wszechwiedzący.
-Dziękuję bardzo. Smacznego, panno Rogers - powiedziałem przesadnie uprzejmym tonem, sięgając po srebrny widelec, chwytając w drugą rękę nóż. Odkroiwszy wcześniej duży kawałek gofra, wpakowałem go sobie bez zbędnych ceregieli do ust. Smak był wart wszelkich tortur, jakie tylko przyjdą Wayne’owi na myśl. 
Po śniadaniu pożegnałem się z Ellie i ruszyłem pieszo przed siebie. Pogoda dopisywała, dlatego ten wolny dzień postanowiłem poświęcić Amnezji, mojej klaczy. Od czasu powierzenia mi jej przez wuja zrobiliśmy duże postępy. Paręnaście miesięcy temu nie mogliśmy nawet przebywać w swoim towarzystwie. Irytował mnie obowiązek, jaki na mnie spadł, to, że musiałem poświęcić klaczy cały mój wolny czas. Z kolei Amnezję denerwowała moja niewiedza, nie potrafiłem nawiązać z nią kontaktu, nic dziwnego, przed nią nie miałem szczególnych styczności z końmi. Teraz, gdy nawiązaliśmy porozumienie, ba, powiem więcej, wykiełkowała pomiędzy nami prawdziwa przyjaźń, mogliśmy zrobić kolejny krok naprzód, a była nim nauka jazdy. Amnezja posiadała w tej sprawie nabyte u wuja doświadczenie, miała systematyczne treningi pod okiem profesjonalistów, co jakiś czas dosiadali ją znakomici trenerze, ja oczywiście znacznie częściej, jednak nie mogłem sobie pozwolić na nic powyżej zwyczajnych galopów i niewysokich skoków, nie miałem bowiem na tyle umiejętności, by wejść na wyższy poziom, nie z Amnezją. Wszystko miało się zmienić tutaj w Amwell. 
Droga do stajni nie była daleka, pokonałem ją w niecałe czterdzieści minut. Swoje kroki skierowałem od razu do siodlarni, dziś chciałem z pomocą trenerów solidnie popracować nad sobą, jak i nad Amnezją. Najpierw musiałem przygotować konia do jazdy, dlatego wziąłem ze sobą plastikową skrzynię ze szczotkami mojej klaczy. Ręce miałem więc zajęte, otworzyłem zatem drzwi siodlarni spektakularnym kopniakiem. Ku mojemu zaskoczeniu zatrzymały się w połowie, a towarzyszył temu tępy dźwięk uderzenia. Chwilę potem zobaczyłem leżącą przed moimi stopami dziewczynę, masowała ręką swoje zaczerwienione czoło z grymasem bólu na twarzy. Momentalnie upuściłem skrzynię i schyliłem się w jej stronę.
- Jezu! Nic ci nie jest? - zapytałem, wyciągając rękę, by pomóc jej wstać. 
- Nie, auć. Nic się nie stało. - powiedziała nie do końca wiarygodnie. Przytrzymując ją za pod ramię, uniosłem ją, tak, że stała teraz przede mną o własnych siłach. 
-Chodź, pójdziemy po lód - powiedziałem głosem nieznoszącym sprzeciwu i położyłem dłoń na jej ramieniu, nie wiem w sumie po co, wydaje mi się, że w filmach zawsze tak robili. 
-To tylko guz, nie mam wstrząśnienia mózgu, czy też innej cholery - z takimi słowami wystrzelonymi z ust, niczym z armaty, strzepnęła moją dłoń. Mimo to ruszyliśmy obok siebie w stronę wyjścia ze stajni. Przed budynkiem widziałem jedną z trenerek, mogła okazać się w tym przypadku wyjątkowo pomocna. 
-Tak w ogóle to jestem William, William Bailey - przedstawiłem się, wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny.
-Oryginalne poznanie. Nie sądzisz, że powinieneś najpierw wyjawić mi swoje imię, a dopiero potem obdarować mnie tym prezentem? - zapytała ironicznie, wskazując na czerwone czoło, zaczynało nieładnie puchnąć. Mimo to uścisnęła moją dłoń, przypieczętowując tym gestem nowo zawartą znajomość - Allijay, miło poznać.
-Oryginalne imię. Domyślam się, że nie otrzymałaś go po swej babce?
Przez krótką drogę jaką przebyliśmy, by otrzymać woreczek lodu, rozmawialiśmy cały czas. Allijay okazała się być intrygującą osobą, przez co zacząłem naprawdę żałować, że los chciał, abym uderzył ją tymi nieszczęsnymi drzwiami. 
-Masz tu konia? - zapytałem w pewnym momencie, gdy szliśmy wolnym krokiem wzdłuż granicy drzew pobliskiego lasu. Allijay w ciągu tego krótkiego spaceru zmuszona była trzymać zimny lód przy czole.
-Tak, wałacha, nazywa się Calaquendi.
-Dziewczyno, zaczynam sądzić, że jesteś jakąś fanatyczką niespotykanych imion czy coś. - powiedziałem pół żartem, pół serio, jednak napotkawszy spojrzenie Allijy, wiedziałem już, że powinienem się określić. 
-Ej, a może zechcesz przejść się ze mną na pastwisko? Zapoznałbym cię z moją Amnezją i pokazał nieco terenów. Bądź, co bądź, siedzę tu dłużej, niż ty.

(Allijay? Wybacz, dopiero co powracam do blogów, nie bij! .-.)
Ps. Mam nadzieję, że dobrze odmieniłam Twoje imię. xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



Szablon dostosowany do przeglądarki internetowej Google Chrome. ©Agata | WS | x x.