- Eli! Wysiadaj! - zawołała zniecierpliwiona mama.
Niechętnie otworzyłam drzwi i wyszłam z samochodu. W drzwiach małego domku stała blondynka i uśmiechała się promiennie. Otworzyłam bagażnik i wyjęłam z niego turkusową walizkę. Zaraz potem mama odjechała i zostałam sama z ciotką którą widzę jakiś 20 raz w życiu.
- Cześć ciociu Kelly - delikatnie przytuliłam drobną kobietkę.
- Witaj Elizo. Po obiedzie zawiozę cie do stajni. Dostałam powiadomienie że Nirvana przyjedzie tam o pierwszej - odparła.
Wcale nie chciałam czekać na obiad, tylko od razu pędzić do Deli, ale wiedziałam że ciotka ma własne zasady. Wniosłam walizkę po schodkach a kobieta zaprowadziła mnie do małego pokoju z łóżkiem, biurkiem i szafą. Wszystko było z białego drewna a samo pomieszczenie miało ściany jasnoniebieskie co nadawało mu bardzo jasny klimat. Położyłam walizkę na łóżku i postanowiłam zacząć od bagażu podręcznego.
***
Ciotka zawołała mnie na obiad. Zgodnie z umową potem zawiozła mnie do stajni w Little Amwell. Teren był ogromny, ale szybko się połapałam. Gdy tylko ujrzałam Nirvanę to podbiegłam do niej.
- Hej kochana - szepnęłam i pogłaskałam ją z uchem.
Szybko weszłam do siodlarni i zabrałam swój sprzęt do czyszczenia oraz kantar z linką. Wyczyściłam ją w ekspresowym tempie i wyprowadziłam przed stajnie. Miałam zamiar pojechać w teren na oklep. Założyłam jej kantar. Przełożyłam sznur przez jej łeb i zapięłam karabińczyk. Potem to samo z drugą liną. Po chwili już siedziałam na jej grzbiecie i rozkoszowałam się spokojnym kłusem. Na otwartej polanie przeszłam w galop. Nagle przed nami jakby wyrosła rzeka. Klacz wryła kopyta w ziemie a ja momentalnie zleciałam z jej grzbietu prosto do wody.
- Pomóc ci? - odezwał się jakiś męski głos.
Uniosłam głowę. Na karym koniu siedział jakiś chłopak. Spojrzałam na niego i wydał mi się... Dziwny. Przede wszystkim taki jakby chciał... No wiadomo.
- Jeśli ci się chce to możesz - odparłam ze śmiechem - Jestem Elizabeth.
Chłopak zsiadł z konia i podszedł do mnie. Podał mi rękę.
- A ja nazywam się Carter - odwzajemnił uśmiech.
Powoli wstałam i podeszłam do spokojnie stojącej i żującego trawę Delacroix.
-Musiałaś Dela? - westchnęłam.
Klacz na dźwięk swojego imienia uniosła łeb i spojrzała na mnie swoimi wielkimi czarnymi, mądrymi oczami. Taa... Może jednak nie tak inteligentnymi jak mi sie wydawało. Złapałam dwa sznury i przywiązałam klacz do drzewa. Carter stał przy swoim koniu. Już w zasadzie miał wsiadać ale się zawahał.
- Jak nazywa się twoja klacz? - zapytał.
- Nirvana van Delacroix. W skrócie może być Dela - odparłam nadal sprawdzając czy klaczy nic sie nie stało.
- Mój to Raindrop - powiedział, wsiadając na konia po czym odjechał.
***
Godzinę później wróciłam już sucha do stajni. Ponownie wyczyściłam Dele i zadzwoniłam do cioci.
~Możesz po mnie przyjechać ciociu?
~Za dwie godziny. Teraz jestem u siebie w gabinecie i mam dużo klientek dziecko. Ale przyjadę po ciebie. Baw się dobrze! Pa!
~Pa...
I się rozłączyłyśmy. Czyli mam spędzić w tej stajni jeszcze całkiem sporo czasu. Usiadłam na jednej ze skrzyń w siodlarni i zaczęłam czyścić siodło Nirvany do ujeżdżenia.
-Znowu się spotykamy - usłyszałam znajomy głos.
Uniosłam wzrok. W drzwiach siodlarni stał nikt inny jak Carter.
<Carter?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz